środa, 21 grudnia 2016

Zrób to lepiej! (niż wszyscy inni)


Czas Świątecznych podarunków i- za chwilę- Noworocznych postanowień.
Poza najlepszymi życzeniami, które składam Ci z tej okazji, dołączam mały, mam nadzieję inspirujący tekst.
Choć nie nowy, bo ukazał się drukiem w Magazynie Stomatologicznym w grudniu 2013-tego roku, wydaje mi się nadal bardzo aktualny. Moja przyjaciółka w każdym razie nadal ćwiczy, a Ewa Chodakowska też nadal robi swoje...ma tylko nieco więcej fanów na FB. Jakieś 1.4 mln więcej! :)
Wesołych Świąt!
 
 
 
 
 
Moja przyjaciółka, dentyska zresztą, zaczęła ćwiczyć. Nie jakieś tam byle jakie „od czasu do czasu” czy nawet „raz w tygodniu”. Ćwiczy codziennie i to z ogromnym zapałem. Nawet na dalekie wakacje zabrała ostatnio obowiązkowy zestaw i nie odpuściła ani na chwilę. Skąd ten pomysł? No cóż, koncepcja mieszkała w Jej głowie od dawna. Szkoda czasu i ambarasu- odpowiadało rozleniwione ciało na kolejne solenne postanowienie. Aż w końcu poznała JĄ. Nie bezpośrednio, bo za pośrednictwem internetu. Ewa Ją przekonała. Głownie chyba sposobem motywacji innych i ogromną energią wewnętrzną. Nie ważne czym zresztą- ważne, że skutecznie!

Rozmawiałyśmy sobie ostatnio na temat komentarzy pod postami wspomnianej trenerki i na temat Jej prasy ogólnie. Tu słychać, że „za dużo serduszek”, gdzie indziej że „przecież wcale nie taka ładna”, albo, co mnie najbardziej w tym wszystkim intryguje: „przecież jest z milion dziewczyn, które robią to samo, tylko lepiej”.

Poniekąd zgadzam się z tą tezą- może nie od razu milion w naszym kraju, ale na pewno jest ich wiele: wysportowanych trenerek, które bez trudu ustaliłyby skuteczny program dla każdego z nas. Jest tylko jeden problem: żadna z tych osób nie miała takiego pomysłu na siebie, na zarażanie entuzjazmem innych, wreszcie: takiej konsekwencji i uporu.
Szczęście? Zapewne!  Dziewczyna obudziła się po prostu pewnego dnia, a dobra wróżka ocierając pot z czoła powiedziała:
-uff, no dobrze, załatwiłam Ci pół miliona fanów na Facebook’u, kilka płyt z ćwiczeniami i książek, zajęłam się Twoim ciałem, aby wyglądało na wysportowane i umówiłam parę sesji zdjęciowych. Teraz wstań z łóżka i przejmij pałeczkę.

Tak,  to całkiem prawdopodobne… a w każdym razie taką właśnie sytuację nazwałabym szczęściem. Założę się, że  w dodatku chwilowym. Otrzymawszy bowiem to wszystko bez pomysłu na dalszą drogę i konsekwencji w realizacji swych zamierzeń, szansa na utrzymanie w rękach takiego szczęścia byłaby niewielka...

Jeśli nie był to jednak dar od wróżki, to co?
Uwierz mi na słowo- stoi za tym ciężka praca i ogromna determinacja.

Długo mogłabym rozwodzić się tutaj nad ustalaniem celów, wiarą i konsekwencją w ich realizacji. Tym razem jednak zaakcentuję inny czynnik, który wpływa na sukces:  Zrób to inaczej niż wszyscy. Daj z siebie więcej. Zaskocz!

…oczywiście w pozytywny sposób!
 
 

Czy to się musi wszystkim spodobać? Jasne, że nie! Wspomniana trenerka, Ewa Chodakowska, bo o Niej właśnie była mowa, znalazła się w tegorocznym rankingu 50-ciu najbardziej wpływowych osób tygodnika Wprost i ma na koncie  646 tysięcy polubień swojej FanPage. Ta liczba ciągle rośnie. Ciekawe, czym mogą pochwalić się Jej wiecznie narzekający oponenci, którzy oczywiście „zrobiliby wszystko lepiej”?

No dobrze, ale jak się to wszystko ma do stomatologii, poza samą rzecz jasna ćwiczącą, dentystką? Czy ma to jakiekolwiek przełożenie na realia prowadzenia własnej praktyki? Pewnie już się domyślasz- zasady są identyczne. No może poza faktem, że liczba pół miliona pacjentów przerosłaby Twoje możliwości, a trudno jest leczyć za pośrednictwem internetu ;)

Bardziej już na poważnie: sukces mierzony ilością pacjentów, to ciężka praca, dużo pozytywnego  myślenia
i determinacji.
Warto też się zastanowić, w jakim kierunku skierować swoje aktywności aby nie działać po omacku. Co udoskonalić, jak uczynić swój gabinet wyjątkowym, wartym zaistnienia jako temat pogawędki przy kawie z przyjaciółką i co najważniejsze: godnym polecenia?

Nikt nie powie Ci tego lepiej niż Twoi pacjenci. Jedyny warunek:
musisz dać im szansę wypowiedzi, a siebie nauczyć słuchać!

Ankieta satysfakcji pacjenta, bo o niej chcę dzisiaj pisać, to znakomite narzędzie.

Czy wiesz co o poziomie Twoich usług myślą klienci? Jasne. Czy mogę być wścibska i zapytać: SKĄD wiesz? Albo inaczej, trochę złośliwie: wiesz, czy wydaje Ci się, że wiesz?

Założę się, że lubisz pochwały i komplementy. Nawet jeśli się nie przyznasz- to obiektywna prawda. Nic nie jest tak skuteczne jak pozytywna motywacja. Szkoda, że tak mało doceniana. Chętnie powrócę do tematu w niedalekiej przyszłości, bo bardzo wierzę w jej moc.

A tymczasem wracając do sedna: lubimy pochwały, a zatem jak łatwo zgadnąć -niechętnie konfrontujemy się z komentarzami negatywnymi. Stąd tak wiele ze znanych mi osób unika jak ognia pytania swoich klientów o zadowolenie z usług, które oferują. A nóż taki zacznie narzekać?

Są oczywiście na tym świecie jednostki, które będą narzekać na wszystko bez wyjątku i nie ma szans, aby je zadowolić. W znakomitej jednak większości przypadków ludzie wyrażają swoje realne, chętniej nawet pozytywne niż negatywne opinie kiedy tylko ich o to zapytasz. Czy warto zatem pytać? Znowu banalne pytanie prawda? A kiedy ostatnio Twój pacjent wypełnił ankietę satysfakcji? A kiedy wypełnił ją będąc do tego szczerze przez Ciebie zachęcony i poproszony o bycie jak najbardziej szczerym, a nawet krytycznym? To konstruktywny rodzaj krytyki! Bezbłędnie wskazuje Ci pola do poprawy, rozwoju.



Bez informacji zwrotnej działasz po omacku. Dlaczego zatem miałbyś bać się i unikać tego rodzaju krytyki?
Powiesz, że nikt przecież nie ma czasu na zajmowanie się wypełnianiem długich ankiet, nie mówiąc już nawet, na ile niezręczne jest  zadanie szeregu pytań zaraz po wizycie. Kto w dodatku miałby to robić? Przecież nie lekarz. Recepcja? Tam jest wystarczająco dużo zamieszania –odpowiesz. Mam zatem inny pomysł, pozwalający w dodatku upiec przysłowiowe dwie pieczenie na jednym ogniu: e-mail po wizycie!

Dlaczego dwie? Pozwól, że posłużę się moją ulubioną techniką wizualizacji i postawię się w roli pacjenta wyobrażając sobie sytuację idealną (rzecz oczywista- działania muszą mieć przecież właściwy kierunek!):
Odwiedzam otwartą niedawno klinikę. W gustownie urządzonym holu wita mnie uśmiechnięta recepcjonistka. Dalej też bardzo miło i przyjemne. Wychodzę pod naprawdę dobrym wrażeniem i myślę sobie, że gdyby ktoś pytał o polecenie, z czystym sumieniem mogę wspomnieć o tym miejscu. Dobrze? Bardzo przyzwoicie! Czy trzeba czegoś więcej? Jasne! Jeśli o mnie chodzi- zawsze efektu WOW! Co zatem powiesz na taki rozwój wypadków: wieczorem, już w domu sprawdzam pocztę e-mail i widzę korespondencję. Dość niezwykłą, bo posiada zupełnie INNY NIŻ WSZYSTKIE POZOSTAŁE MAILE, piękny i kolorowy układ graficzny. Widzę uśmiechniętą twarz „mojej dzisiejszej Pani Doktor”.W treści podziękowania za pierwszą wizytę, oraz zapewnienie o dokładaniu najwyższej staranności do oferowanego poziomu usług i powiązana z tym prośba o udzielenie odpowiedzi na kilka pytań, czekających na mnie pod wskazanym linkiem. Wszystko online. Raptem chwila czasu. W dodatku w podziękowaniu za mój cenny czas, przy następnej wizycie otrzymam w prezencie znakomitą pastę wybielającą.

No i mamy nasze dwie pieczenie. Opinia pacjenta i dodatkowo jako bonus- Jego miłe zaskoczenie. To właśnie, czego szukam: efekt WOW. Ta mała różnica sprawi być może, że pacjent nie tylko poleci ewentualnie Twoją klinikę kiedy będzie o to zapytany, ale sam, zupełnie nie pytany opowie o niej znajomym. Mała, WIELKA różnica.

Wspomniałam o wyróżniającym się, innym od wszystkich wyglądzie korespondencji. Jak to zrobić i jak to może wyglądać? Polecam na przykład www.aceofsales.com

Wracam myślami do popularnej trenerki. Myślę, że sporo osób w tym kraju ma szansę znaleźć w tym roku pod choinką jedną z bestsellerowych książek Jej autorstwa.

A co znajdują po wizycie Twoi pacjenci, co mogłoby pozwolić im pomyśleć o Tobie jako wyjątkowym (pod każdym względem) lekarzu? Nic? A co otrzymują od innych? Też nic? Świetnie!
To właśnie TY masz szansę zrobić to lepiej!

 

piątek, 16 grudnia 2016

Jedyna stała rzecz to zmiana.

No może nie jedyna… są przecież jeszcze podatki ;)

To była zdaje się część mojej wypowiedzi w grudniu ubiegłego roku, kiedy stremowana komunikowałam mojemu wspaniałemu Zespołowi, że podjęłam decyzję o zmianie firmy. Później, w bardziej już kuluarowych rozmowach, nie jednokrotnie zresztą, musiałam udzielić odpowiedzi na powtarzające się nieustannie pytanie:

 -ale dlaczego??

Dlatego, że odchodząc z wygodnego stanowiska, na którym zaczęłam się powoli rozleniwiać szukałam nowej energii? Dlatego, że będąc przewodnikiem innych muszę być wiarygodna? Może był to rodzaj dyskomfortu, który zaczęłam odczuwać w pewnych obszarach? A może po prostu najwyższy czas na dalszy rozwój? Nie żeby było źle- wręcz przeciwnie patrząc na całokształt, ale tak, to już był najwyższy czas na mały zwrot po bagatela 14-stu (sic!) latach.

No właśnie. Dlaczego decyzja o zmianie podjęta samodzielnie nie jest tak powszechna, jak mogłoby się zdawać- być powinna? Zmiana bowiem, to wyjście poza strefę komfortu, czyli dobrze znanego i oswojonego status quo. Wejście w nową, zupełnie często nieznaną rzeczywistość, która początkowo zdawać się może mocno niewygodna, a przede wszystkim…inna. Powszechnie przecież wiadomo, że najpiękniejsze są te melodie, które znamy ;)

Wydawałoby się: jakie to proste. Nie podobają Ci się zmiany wokół Ciebie, masz wrażenie że Twój rozwój utknął w martwym punkcie? Zaczęło Cię męczyć coś, co wcześniej sprawiało frajdę? Dziękuję, czas na zmianę. Okazuje się tymczasem, że wcale niekoniecznie!

 
Znam co najmniej kilka osób, które są absolutnie niezadowolone z tego, co dzieje się w ich zawodowym życiu, a jednak nie robią NIC aby NAPRAWDĘ coś zmienić (narzekanie nie mieści się w tym katalogu!) Podejmują czasem pozorne akcje pod szumnych hasłem „zmiana”. Ponieważ nie ma w nich świadomości co tak naprawdę chcą zmienić, ani determinacji aby faktycznie to zrobić- pozorne starania zazwyczaj kończą się pozornym sukcesem, lub gorzej- jego całkowitym brakiem.

Kojarzysz może program „kuchenne rewolucje”? Nie żebym była gorliwą fanką, ale zdarzyło mi się obejrzeć kilka odcinków. Formuła jest stała: otóż właściciel podupadającego przybytku gastronomicznego wzywa żywiołową Magdę G. na pomoc w ratowaniu biznesu. Osoba to o nieco kontrowersyjnym sposobie bycia i metodach działania, ale powiedzmy sobie jasno: gospodarz ma pełną świadomość kogo zaprasza. I tu dzieje się często rzecz niezwykła- istna walka reformatorki z właścicielem przybytku, który okazuje się największym orędownikiem planu,  aby żadnych zmian ostatecznie nie wprowadzać. Pytanie- po jakiego diabła wobec tego Ją zapraszał?
 
No dobrze. Załóżmy jednak, że postanowienie faktycznych zmian już jest. Kierunek też wiadomy. No i pojawia się starch..

Pamiętam rozmowę sprzed kilku lat, którą prowadziłam z zatrudnionym w branży stomatologicznej przedstawicielem handlowym. Dyskusja dotyczyła zmiany sposobu zatrudnienia. Przejścia z „cieplutkiego” etatu na własną działalność gospodarczą dającą szansę na większe zarobki i niezależność. Także w przypadku wyboru auta służbowego. Osoba, którą bardzo te akurat dwa czynniki motywują do pracy teoretycznie nie powinna się wahać, a jednak… i tu właśnie padło pytanie: -czy jeśli bierze się w leasing samochód, a straci pracę, to można przerwać leasing?

Nie mogłam. Po prostu nie mogłam nie odpowiedzieć pytaniem:-skąd w Twojej głowie myśl, że ktokolwiek będzie miał chęć aby Cię wyrzucić? Przecież uważasz, że jesteś świetnym przedstawicielem? NIe jest to też w koncu taka wielka zmiana, pracujesz tam już od kilku lat i wszystko idzie dobrze!

-No tak, ale nigdy nie wiadomo…

Fakt. Nigdy nie wiadomo. Każdego dnia coś może się zdarzyć …

Ale coś Ci powiem: nie będziesz w stanie się rozwijać, jeżeli jedyną myślą, która będzie z tyłu Twojej głowy jest: „czy przypadkiem nie wyrzucą mnie z pracy”? albo "co jeśli się nie uda?"

 

Może to zabrzmi jak banał, ale jeśli tylko się nad tym zastanowisz i zechcesz uwierzyć, ta oczywista prawda ma szansę zmienić Twoje życie: jeśli będziesz naprawdę dobry w tym co robisz, to nawet jeśli trafi się ktoś, kto mimo znakomitych wyników postanowi zakończyć z Toba współpracę-  nie jest wielki problem. Twoja własna marka, świetna opinia sprawi, że bez problemu znajdziesz sobie nowego pracodawcę!

Zastanawiasz się nad zmianą czy reorganizacją w swoim gabinecie/klinice a może życiu? J

Te podjęte i realizowane świadomie naprawdę rzadko bywają zmianami na gorsze!

Musisz przy okazji odpowiedzieć sobie na kilka pytań, bez których rozpoczęcie tego procesu będzie bardzo trudne, o ile w ogóle możliwe:

1.       Dlaczego uważasz, że potrzebna Ci zmiana?

2.       Co chcesz dzięki niej osiągnąć?

3.       Dokąd ma Cię ta zmiana doprowadzić, jaka jest Twoja wizja?

Pamiętasz może Kota z Cheshire, od imienia którego zatytułowałam jeden z pierwszych swoich postów? „Jeśli nie wiesz gdzie chcesz dojść, w zasadzie obojętne jest którędy pójdziesz”.

Nie bój się zmiany. Być może decyzja o jej wprowadzeniu zamieni się w przygodę Twojego życia?

środa, 7 grudnia 2016

Nie było mnie tu przez chwilę...

Chyba najwyższy czas żeby wrócić. No, może nie całkiem na stałe, bez założonej żelaznej dyscypliny i regularności, wyrzutów sumienia z powodu nie zrealizowania z góry nałożonych planów.

Tak, najwyższy już czas powrócić do pisania.

Minęły ponad trzy lata (sic!) od kiedy umieściłam ostatni wpis.
Gdzieś po drodze zagubił mi się najwyraźniej imperatyw do pisania. Częściowo bez wątpienia z braku czasu, To jednak dość marna wymówka- nie przypominam sobie abym kiedykolwiek miała go jakoś szczególnie dużo na zbyciu.

Potrzebowałam chyba po prostu zmiany, nowych bodźców …
„Uważaj o co prosisz” jak mówią. Zdarzyło mi się już nawet w międzyczasie mieć refleksję czy aby nie ściągnęłam na siebie tych bodźców zbyt wielu na raz - tak intensywnie zalała mnie ich fala…
 
Po trzech latach zatem, bogatsza o śliczną małą córeczkę, zdążywszy w międzyczasie wejść ze starszym synkiem w okres „wygadany przedszkolak w domu”, z wymyślonym, zbudowanym i urządzonym całkowicie według własnego pomysłu (za to z OGROMNĄ pomocą najbliższych!) rodzinnym gniazdkiem na Mazurach -miejscu o najpiękniejszych, każdego dnia innych zachodach słońca, nowym gniazdkiem w Warszawie, które wbrew wszelkim trudnościom planuję  niebawem urządzić do końca, milionem nowych doświadczeń i wreszcie- nową pracą. Jestem.

Operacja jak widać się udała, a pacjent o dziwo przeżył. W dodatku ma ochotę znowu pisać. Po prostu. W samolocie, robiąc notatki w łóżku, gdziekolwiek. Szczególnie, że mimo tak długiego okresu przestoju, nadal znajdują się tacy, którzy tę stronę odwiedzają, co nie ukrywam- sprawia mi dużą frajdę.

Mam nadzieję, że uda Ci się- o ile tylko zechcesz mnie czasem odwiedzić-  odnaleźć tu choć garstkę pozytywnych inspiracji dla siebie.
Czasami po prostu potrzebna jest jakaś mała lub większa ZMIANA…
Ta zatem będzie bohaterką pierwszego po przerwie wpisu, który znajdziesz tu niebawem.

Już teraz zapraszam!


Śniadanie z widokiem na Muzeum Narodowe? Tylko w Belgradzie! Gdyby nie MOJA ZMIANA, pewnie długo jeszcze bym tam nie trafiła...i  byłaby to wielka szkoda!