czwartek, 6 czerwca 2013

Truskawki z zabaglione

W pięknych okolicznościach przyrody (bella Italia!), niewiele za to chwilowo  mając czasu na twórczość, popisowo idę dzisiaj na łatwiznę i umieszczam swój artykuł, który ukazał się drukiem w majowym Magazynie Stomatologicznym. Dla czytelników bloga, to takie małe podsumowanie kliku wcześniejszych postów.
Tymczasem w czerwcowym, już zapewne dostępnym w sprzedaży i prenumeracie numerze MS": "takie kwiatki w poczekalni", czyli co się dzieje, kiedy pomimo lektury ostatniego postu- nie uda Ci się zatrudnić dobrej asystentki ;-)
Zapraszam!


Truskawki w zabaglione,
Magazyn Stomatologiczny 5/2013

Uwielbiam słodycze. Obiad czy kolacja, nawet najsmaczniejsze i najbardziej syte, są jakby niepełne, kiedy brakuje im zwieńczenia w postaci deseru. Niestety…
Pasjami wynajduję więc nowe miejsca i smaki, aby znakomitą większość porzucić niebawem dla nowych doznań. Są też oczywiście klasyki- słodkości, do których raz odkrytych- powracam jak bumerang z mniejszą lub większą częstotliwością. Czasem moje „wielkie powroty” dyktowane są rytmem pór roku. Tak jest z truskawkami w zabaglione właśnie. Nawet , jeśli w rzeczywistości serwowane są przez wszystkie miesiące roku, to tylko te sezonowe, słodkie i aromatyczne polskie truskawki zanurzone w ciepłej, złocistej pierzynce godne są prawdziwej uwagi. Przyszły mi na myśl, bo zbliża się ich sezon. Nareszcie! Mam swoje ulubione miejsce na ten właśnie deser. Rozpływam się nad delikatnością smaku, który nieodparcie wprawia mnie w dobry nastrój, a powtarzalność receptury mówi mi o profesjonalizmie zmieniającej się przecież zapewne na przestrzeni lat ekipy. Odpowiada mi niecodzienny, bardzo tematyczny wystrój wnętrza i miła obsługa. Słowem jest to „moje truskawkowe miejsce”.

Co truskawki i kunszt ich podania mają wspólnego ze stomatologią i marketingiem? Pozornie nic, a jednak…


Spotkałam ostatnio znajomą, która po lekturze napisanego przeze mnie ostatnio artykułu oświadczyła stanowczo, iż musi niestety zadać kłam moim wywodom na temat zasadności działań marketingowych online.  Na przygotowanie własnego serwisu oraz jego odpowiednie pozycjonowanie wydała dotąd krocie, a oczekiwanej lawiny pacjentów jak nie było, tak nie ma.
Oho, pomyślałam. Gdyby to było takie proste- utworzyć stronę, odpowiednio ją pozycjonować i gotowe- pacjenci walą drzwiami i oknami… Hmm czy kiedykolwiek powiedziałam, lub co gorsza- obiecałam coś podobnego? Strona, jej pozycjonowanie, media społecznościowe, czy blogi- to, choć jak będę się upierać- niezbędna już dzisiaj- jednak tylko SKŁADOWA działań marketingowych.
To tak, jak z moimi truskawkami: nabrałam kiedyś ochoty na ich wypróbowanie po przeczytaniu bardzo przychylnej recenzji, która wychwalała pod niebiosa nie tylko rzeczony przysmak, ale też miejsce, w którym je podawano.
Zachęcona zajrzałam szybciutko na stronę restauracji. Zapowiadało się intrygująco! Pozostało mi zatem, czekać już tylko pierwszej nadarzającej się okazji (lub jak kto woli- pierwszej potrzeby zjedzenia jakiegoś smakołyku), by osobiście przekonać się, ile warte były pozytywne rekomendacje innych smakoszy. Same jednak recenzja, ani tym bardziej najpiękniejsza nawet strona internetowa nie przekonałyby mnie, że do tego miejsca warto POWRÓCIĆ. Ważny był przecież klimat, poziom obsługi, no i oczywiście smak! O tych jednak nie dane byłoby mi się przekonać,  gdyby nie internet- bez niego po prostu nigdy prawdopodobnie nie trafiłabym do swojej restauracji. Idąc dalej, w internecie mogę teraz zostawić również swoją opinię i ten sposób zachęcić inne łasuchy do wypróbowania „moich truskawek”. Krótko mówiąc są to naczynia połączone i tylko kiedy poszczególne elementy odpowiednio ze sobą współgrają, można spodziewać się założonego sukcesu. 


Myśląc o strategii marketingowej gabinetu, powinieneś zatem założyć przede wszystkim kompletność swoich działań
Warto pamiętać, że do odwiedzenia najpiękniejszej i najbardziej nawet funkcjonalnej strony, musimy zostać w jakiś sposób zachęceni.  Warto mieć świadomość, iż kolejność linków wyświetlających się po wpisaniu w przeglądarkę google Twojego nazwiska NIE jest przypadkowa. Przyda się też wiedzieć, iż niezwykle dużą moc w tym kontekście mają portale takie jak facebook, youtube, linkedin i blogspot. Zankomita wiadomość- wszystkie z nich są bezpłatne i świadomie wykorzystywane mają naprawdę wielką moc! Dodatkowo: im więcej aktywnie zmieniających się informacji na Twojej stronie www, tym wyszukiwarki automatycznie wyżej ją pozycjonują. 
Jakie to ma znaczenie? Wyobraźmy sobie, że Jesteś posiadaczem lub posiadaczką imienia i nazwiska, które nawet, jeśli nie szczególnie popularne, to jednak poza Tobą dumnie nosi je w naszym kraju jeszcze kilka innych osób. Ja, podpytując znajomych o dobrego stomatologa usłyszałam i skrzętnie zapisałam Twoje dane, aby potem wpisać je w wyszukiwarce. Chcę dowiedzieć się, gdzie konkretnie znajduje się Twoja praktyka, oraz co mają na Twój temat do powiedzenia inni pacjenci. A tu taka niespodzianka! Widzę, że o takim imieniu i nazwisku jest  artysta malarz na śląsku, znakomity elektryk w poznaniu i szalenie aktywny w cyberprzestrzeni student polonistyki  z Krakowa. Po dentyście w Warszawie, ani widu ani słychu. Hmmm dziwne myślę… taki fachowiec i nic? W końcu na drugiej stronie pełnej linków bingo, mam! Chyba jednak nie tego szukałam- stwierdzam zniechęcona przeczytawszy jedną jedyną, a  w dodatku beznamiętną opinię na portalu znany lekarz. 


Nawet jeśli na tym samym portalu nadal tkwiłaby tylko jedna opinia na Twój temat, ale po wpisaniu w wyszukiwarce Twoich danych zobaczyłabym zamiast przeglądu osiągnięć i życiorysów elektryka, hydraulika, studenta czy grafika na początku listy, linki odsyłające do profesjonalnie przygotowanej strony Twojego gabinetu, znalazła Twój blog, na którym doradzasz pacjentom (lub nawet innym profesjonalistom!) czy Twój FanPage, gdzie zobaczyłabym piękne przypadki kliniczne i –eh, marzenie- rekomendacje zadowolonych pacjentów… tak, ta historia miałaby zdecydowanie inny finał…

Wszystko jednak na nic, jeśli pięknie podane informacje  nie znajdują odzwierciedlenia w rzeczywistości. Tutaj siła internetu zadziała z podwójną mocą, tyle że niestety w odwrotnym od oczekiwanego kierunku. Pacjentom dobrze znane są wspomniane już portale takie jak: „znany lekarz”, czy „ranking lekarzy” i chętnie dzielą się na nich zarówno pozytywnymi, jak i zdecydowanie negatywnymi opiniami. Co ważne- oceniany jest nie tylko Twój profesjonalizm, ale też kultura osobista personelu, jakość obsługi czy zdolności interpersonalne, które składają się na jeden obraz: opinię o Twojej klinice. Osobiście mocno wierzę, że firma jest tak dobra, jak jej najsłabsze ogniwo. Fakt, że mistrzowsko przeprowadziłeś leczenie kanałowe może łatwo zostać przesłonięty przez opryskliwość recepcjonistki czy konieczność spędzenia w poczekalni 1,5 godziny… Kolejnym niezwykle istotnym elementem skutecznej strategii marketingowej  jest oryginalność. Nie chodzi przecież o to, aby powielać schematy. Im więcej wyjątkowych cech wyróżniających Twój gabinet na tle innych, podobnych mu placówek, tym większa szansa, że pacjenci będą mu wierni i to on właśnie zostanie polecony znajomym czy rodzinie a także –co ma największą chyba moc -internautom. 
Jak stać się innym? Cóż, granicą dla pomysłów jest Twoja własna wyobraźnia. 


W moim osobistym odczuciu kluczem jest niewątpliwie szeroko rozumiany poziom obsługi. Pozytywnym wyróżnikiem może być, tak często niedoceniana komunikacja z pacjentem. Ta inwestycja nic nie kosztuje. Byłbyś jednak zaskoczony, jak duże ma znaczenie. Kila dodatkowych minut poświęconych na dokładne, ale też życzliwe wyjaśnienie przeprowadzanych etapów leczenia, czy instruktaż higieny zaprocentuje bez wątpienia lepiej niż niejedna ulotka. Poza tym jest wiele metod reklamy czy sposobów komunikacji z pacjentem. Dowiesz się o nich w czasie wykładów, z fachowej literatury, blogów, czy z takich jak ta kolumn tematycznych. Sama planuję wspominać o nich na łamach tego zacnego magazynu. Rzecz w tym, abyś na bazie gotowych pomysłów i własnej inwencji stworzył wyjątkową kompilację, która tak jak mój ulubiony deser- będzie jedyna w swoim rodzaju.
Istnieje mnóstwo  gabinetów stomatologicznych. Podobnie jak miejsc w Warszawie,  które podają w sezonie truskawki. Część z nich także te w zabaglione. Tylko jedno, do którego z rozmysłem po nie wrócę. Dla niepowtarzalnego smaku, atmosfery i poziomu obsługi. Czy mój deser byłby tak samo smaczny i pięknie podany bez strony www czy pozytywnych recenzji  i poleceń w mediach społecznościowych? Oczywiście, że tak. Istnieje jednak ogromne prawdopodobieństwo, że ja (podobnie jak wielu innych klientów) nigdy bym się o nim nie dowiedziała, a Ty nie czytałbyś dzisiaj tego artykułu nabierając coraz większej ochoty na smaki lata i- mam nadzieję- pozytywne zmiany.

czwartek, 30 maja 2013

Nie ucz asystentki jak być miłą. Zatrudnij miłą asystentkę... czyli krótka historia młodocianej pracownicy, która pracodawcą została

Kiedy prowadziłam pierwszą rozmowę rekrutacyjną? Rany, strasznie dawno… to musiało być jakieś 20 lat temu! Brzmi strasznie, ale taka właśnie jest prawda. Czy jestem aż tak…hmm zaawansowana wiekowo? Według siebie samej z pewnością nie! ;) Obiektywnie rzecz, biorąc też chyba nie zupełnie…
Zawsze byłam entuzjastką podejmowania się różnego rodzaju zajęć. Jeszcze w podstawówce sekretarzowałam na wystawach psów, pomagałam w organizacji obchodów dnia dziecka i realizowałam masę innych pomysłów. To była zdaje się druga klasa liceum, kiedy wymyśliłam sobie, że zostanę hostessą na targach.

-Tato, czy mógłbyś porozmawiać z Maćkiem, żeby zatrudnił mnie jako hostessę? -zagaiłam pewnego dnia licząc na łatwy sukces. Wspomniany Maciej, właściciel firmy organizującej cykliczne imprezy targowe był przecież dobrym kumplem taty. Nie spodziewałam się przeszkód.  A jednak…
-Nie ma mowy! Proponuję, abyś zamiast tego skupiła się na nauce. Niczego chyba zbytnio Ci nie brakuje?- władczo  i nieco zaczepnie zawyrokował mój rodziciel.
Faktycznie- nie brakowało niczego. Poza uległością ;) „Genów nie wydłubiesz” jak mówi mój kochany szwagier. Ha, ja też jestem uparta!


Tak oto do Pana Maćka, którego serdecznie stąd pozdrawiam, udałam się sama. Po wysłuchaniu z czym przychodzę, mój wymarzony wówczas pracodawca, bez mrugnięcia okiem powiedział coś w rodzaju:
-Jeśli chcesz, nie ma sprawy. Możesz pracować w biurze targów przy obsłudze wystawców. Tylko pamiętaj, to nie zabawa!

Ależ to było przeżycie! Pierwsza impreza, jak dziś pamiętam: targi spożywcze: firmy, ludzie, masa spraw. Cudowne 4 dni! Jedna, druga impreza, gdzie „latałam pod sufitem” aż usłyszałam:
-Kama, dobrze Ci idzie. Będziesz kierownikiem biura. Możesz zatrudniać hostessy i pracowników… no i w ogóle zająć się całością tych spraw.
Jak gdyby nigdy nic, ze znudzoną nieco miną wziął kolejny łyk kawy, a dla mnie… zmienił się mój cały, nastoletni świat! 
Przez kilka kolejnych lat, bez względu na okoliczności, przez 4 dni niemal każdego miesiąca...
To, co teraz wydaje mi się dość zabawne, wówczas było przeżyciem na wielką doprawdy skalę. Ciekawe to były czasy, ogromne emocje i entuzjazm, zerowa (czy może raczej intuicyjna) wiedza o ludziach.
To było właśnie jakieś 20 lat temu. Całkiem dawno, kiedy się nad tym zastanowić.


Z tamtych czasów pozostał entuzjazm do tego, co robię i chęć poznawania nowych ludzi. Pozostały też rekrutacje, bo przez następne lata trochę ich przeprowadziłam. W związku z tym, można chyba stwierdzić- doszło mi nieco doświadczenia. Czy dziś, po tylu latach, zatrudnianie nowych pracowników to przysłowiowa bułka z masłem? Czy są to zawsze łatwe wybory? SKĄD!  
Mogę jednak wyznać Ci jedno: po latach różnorodnych prób i eksperymentów powróciłam niejako do źródeł- wierzę głównie swojej intuicji. Zatrudniam CZŁOWIEKA, którego potem, z pomocą współpracowników, uczę wiedzy potrzebnej na danym stanowisku i wspomagam na drodze własnego rozwoju.
O co chodzi? Dam Ci przykład. W moim zespole handlowców nie pracuje dzisiaj ani jedna osoba, która pełniła taką samą funkcję w innej firmie stomatologicznej. Dlaczego? Bynajmniej nie dlatego, że mam do takich osób uraz! Przeciwnie- wygodniej jest zatrudnić przedstawiciela, który zna branżę, produkty, klientów i krótko mówiąc – wie o co chodzi. Bez zbędnej straty czasu na żmudne szkolenia, może niemal z dnia na dzień rozpocząć swoją aktywność. Dlaczego zatem nie?


Bo to nie kwestia doświadczenia jest dla mnie priorytetem. Najważniejsze są cechy, których nie sposób się nauczyć: entuzjazm, chęci, pozytywne nastawienie i bycie po prostu fajnym człowiekiem. 
Otwarta głowa Twojego pracownika sprawi, że naprawdę przyswoi każdą, nawet tę z pozoru najbardziej tajemną wiedzę. Uwierz mi na słowo: zdecydowanie łatwiej będzie Ci nauczyć przyszłą asystentkę jaka jest sekwencja potrzebnego przy danej procedurze instrumentarium, niż umiejętności sprawiania, że każdy z Twoich pacjentów będzie czuł się potraktowany serdecznie i wyjątkowo…
Zatrudniasz czasem ludzi? Asystentki, recepcjonistki? Jest masa rad, i technicznych podpowiedzi, których mogłabym w związku z tym Ci udzielić. Zasadnicza kwestia, którą warto zapamiętać z dzisiejszej opowieści zawiera się jednak w tytule tego postu :)
Jeśli moje doświadczenie jest cokolwiek warte, to właśnie tej wiedzy: nie patrz na znakomite umiejętności techniczne myśląc: „jakoś to będzie, popracuję nad tą kwaśną miną”. 
Zatrudnij CZŁOWIEKA. Miłą osobę o otwartym umyśle pełną chęci do pracy. Zaufaj- nauczysz ją wszystkiego szybciej niż myślisz. Ta zasada nigdy nie zadziała w drugą stronę. Tylekroć, ile razy chciałam przekonać się, że to nieprawda, tyle razy byłam w błędzie.



Ps. W przededniu grupowego wyjazdu do pięknej i słonecznej (mam nadzieję!) Toskanii:  dzięki mój Kochany Zespole, „Best Performing Team 2012”  za energię, którą od Was dostaję. Patrzeć na Wasz rozwój, to chyba największa frajda, jaką mam z wykonywanej pracy.

Ps. II  Dla tych, którzy choć z malutką przyjemnością zaglądają do mojej pisaniny, polecam Magazyn Stomatologiczny, gdzie otrzymałam swoją stałą kolumnę. W aktualnym, majowym numerze piszę o truskawkach w zabaglione ;) 
Na zdjęciach w tym poście- część mojego, prawie zawsze uśmiechniętego Zespołu- Madzia i Ola :)


czwartek, 21 marca 2013

O komunikacji- najtrudniejszej ze sztuk cz. III... czyli: trudne TY, trudne JA


Po krótkiej wiosennej zmyłce, swoje rządy na powrót przejęła zima i nie planuje wyraźnie ani trochę odpuścić…
Tym bardziej, przekorne myśli krążą wokół wiosny. Takie na przykład bezcenne pół godziny wykradzione tylko dla siebie w słoneczne, sobotnie popołudnie. Zatrzymuję samochód nieopodal parku, przechodzę kawałek łapczywie wdychając przesycone wiosną powietrze, po czym wyciągam z torby książkę i zatapiam się w lekturze. Niewiele jest w stanie wyrwać mnie teraz ze stanu błogości… no chyba, że na ławce tuż obok rozsiądzie się parka w dalekich od mojego nastrojach, aby kontynuować rozpoczętą już ewidentnie wcześniej dyskusję:
-Ty zawsze stawiasz własne plany na pierwszym miejscu! Myślisz tylko o sobie! Zawsze kiedy wyjeżdżasz, ja zajmuję się całym domem,  psa wyprowadzam, sprzątam, rachunki płacę a ty nawet nie zadzwonisz żeby sprawdzić jak sobie radzę! Umawiamy się tutaj o 14-tej a ja czekam jak głupia pół godziny. Planowaliśmy wyjechać na ten weekend i spędzić miło czas, a Ty decydujesz, że wolisz imprezę z kumplami?!- krzyczy ona.
-A Ty jak zwykle masz pretensje. O wszystko! Tego, jak się staram to już nigdy nie widzisz! Jaki to niby miły czas, skoro bez przerwy tylko narzekasz? -zasyczał on.


Któż z nas nie był świadkiem tego rodzaju kłótni? Co więcej: któż z nas choć raz sam nie był bohaterem podobnej?
Innymi słowy: witaj w drugiej komnacie skutecznej komunikacji, którą jest UMIEJĘTNOŚĆ PODDAWANIA INNYCH KRYTYCE.
W przeciwieństwie do otrzymywania pochwał, w naturalny sposób nie znosimy być krytykowani. Chwaleni -owszem chętnie, krytykowani- nigdy. Stąd dość oczywistą reakcją jest obrona. Jak dobrze wiemy, dla niektórych najlepszą formą obrony jest atak. Trudno uznać to za dobre podłoże do porozumienia i wyciągania wniosków...
Rodzi się zatem pytanie: JAK krytykować aby nasz rozmówca nie zamknął się w swoim pancerzyku pozostając głuchym na nasze- słuszne i zasadne przecież argumenty?
Krytyka, nie jest prawdę mówiąc moim ulubionym słowem na tę okoliczność, jest bowiem płaska i bardzo jednowymiarowa. W żaden sposób nie zachęca do zmiany zachowań. Motywująca do zmiany informacja zwrotna- brzmi niestety zdecydowanie dłużej, bardziej skomplikowanie, choć z drugiej strony bardziej oddaje istotę rzeczy, którą mam na myśli. Nie o nazewnictwo jednak chodzi, a raczej o wspomniane już kiedyś przeze mnie prawo Newtona. Pamiętasz? Każda akcja rodzi reakcję. W dużej mierze to właśnie od akcji, którą podejmiemy zależy reakcja naszego rozmówcy. Aby doczekać się czegoś więcej niż atak lub milcząca ignoracja, musimy wzbić się na wyższy nieco poziom umiejętności.

Wracając zatem do naszej pary z ławeczki w parku: zachowanie chłopaka wywołało w jego dziewczynie określoną reakcję. Czy słusznie wyrzuciła z siebie wszystkie żale w tak dosadny i bezpośredni sposób? No cóż, jak to w życiu bywa-to zależy. W głównej mierze od tego, jaki cel chciała osiągnąć :)
Każdy z nas ma chyba od czasu do czasu palącą wręcz potrzebę, aby po prostu kogoś zdrowo opieprzyć (żeby nie użyć innego słowa na "o") kiedy w końcu już nam się odpowiednio mocno uleje. Mi się to w każdym razie zdarza



Jeśli taki był cel nieświadomej bohaterki mojej opowieści, myślę, że się udało. Moim zdaniem mogła nawet pojechać bardziej dosadnie- zapewne należało się łajzie ;) Gorzej, jeśli na celu miała zmianę zachowania... uuu, wówczas już nie za bardzo. Problem w tym, że eskalacja jej złości na zaistniały stan rzeczy, paradoksalnie zamiast uświadomić ukochanemu niewłaściwość zachowania, skłonić do przemyśleń i w konsekwencji: zmiany, spowodowała jego reakcję w postaci obrony poprzez atak. Nie muszę chyba mówić, że ona nie pozostała mu dłużna… i tak dalej.
Co zatem robić? Co to za odwrotność sytuacji, o której pisałam na końcu ostatniego postu? 
Poza wspomnianą już przeze mnie oczywistością: lubię pochwały nie znoszę krytyki, jest jeszcze co najmniej jeden- bardzo drobny, a jednak istotny- szczegół, z którym postępujemy w tej sytuacji na odwrót. Pamiętasz schemat, o którym pisałam w przypadku pochwał? „Fakt, że TY zrobiłeś TO (konkretnie) w taki to a taki sposób, SPOWODOWAŁ, że JA... 
Otóż jak bardzo głupio to nie zabrzmi- tajemnicą jest ODWROTNA SKŁADNIA.
Zapomnij o TY na początku zdania. Tym razem zacznij od JA. Przedstaw sytuację, powiedz co w związku z nią czujesz i jakie są tego konsekwencje.
Jest szansa (choć powiedzmy sobie jasno: nigdy gwarancji), że gdyby nasza bohaterka sformułowała swoją wypowiedź nieco inaczej, inna byłaby też reakcja jej ukochanego:
-Bardzo zależało mi na tym wyjeździe. Uzgodniliśmy jego datę przed miesiącem i naprawdę cieszyłam się na myśl o nim. To, ze zmieniasz zdanie w ostatniej chwili powoduje, że nie tylko tracimy wpłaconą już zaliczkę, ale przede wszystkim, że jest mi zwyczajnie przykro.
Warto zwracać też uwagę na zamianę komunikatu negatywnego w pozytywny. Co to znaczy? Na przykład zamiast: „nie spóźniaj się” powiedź: „zależy mi na tym, abyś był punktualnie”.
Przydaje się też unikanie słów „nigdy” i „zawsze” jeśli dotąd nie zwróciłeś na to uwagi ;)
Wszystko brzmi gładko nieprawdaż? Czy zatem trudna to sztuka? BARDZO trudna, a w dodatku nie zawsze zwieńczona sukcesem. Pokusa, aby po prostu gwałtownie wyrzucić z siebie całą złość- czasami nie do odparcia ;)
Nie pozostaje nic innego niż ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć... 

Ps. 
Jeszcze dwie małe uwagi na koniec mojej pisaniny w tym temacie: po lekturze dwóch ostatnich odcinków, chcąc używać bardziej nieco fachowego słownictwa, śmiało możesz już mówić, że wiesz czym jest feedback afirmujący i feedback korygujący, o którym starałam się opowiedzieć w możliwie najbardziej przystępny i mam nadzieję skuteczny sposób ;)

...i jeszcze mała prywata: dziękuję mojemu Osobistemu Guru w tym temacie, za nieustającą inspirację. Dziękuję Ci Marcinku.

czwartek, 14 marca 2013

O komunikacji - najtrudniejszej ze sztuk cz. II ...czyli: no pochwal mnie trochę!


-I co Ty na to? – Plecy Anki teatralnie opadły na oparcie fotela po tym jak zdała mi relację z ostatnich ekscesów swojej asystentki. Wyraźnie oczekiwała z mojej strony rozwiązań z cyklu dotknięcia czarodziejskiej różdżki. No, albo przynajmniej abym powiedziała coś mądrego…
Nic takiego nie przychodziło mi chwilowo do głowy, uparcie więc milczałam.
-A próbowałaś ją kiedyś chwalić? Odpowiedziałam w końcu pytaniem, ukrywając jednocześnie uśmieszek, który czaił się na mojej twarzy.Wiedziałam przecież, co się święci...
-Ty siebie słyszysz w ogóle? Chwalić? Niby za co? Mina i ton mojej rozmówczyni dobitnie wskazywały na to, iż uznanie mnie za eksperta, czy choćby powiernika w kwestii komunikacji było z jej strony mocno przeszacowane.
-Skoro jednak nie podziękowałaś jej dotąd za współpracę i zamiast spokojnie smakować teraz winko rozkoszując się moim towarzystwem, wyrzucasz z siebie tę historię z takim zapałem, zakładam, że coś z tym jednak chcesz zrobić tak? Brnęłam spokojnie.
-Zrobić owszem. Staram się bez przerwy. Do upadłego zwracam jej uwagę, mówię co robi źle, proszę o poprawę. Bez skutku. Zresztą sama ostatnio widziałaś.
-Owszem. Widziałam też, że jest w potwornym stresie i jestem niemal pewna, że nawet jeśli zrobi coś dobrze i tak jej za to nie chwalisz.
-Jasne, bo nawet jeśli zrobi jedną rzecz dobrze, pięć innych popisowo schrzani.
-Ciekawe. A próbowałaś kiedyś wyobrazić sobie siebie na jej miejscu? Co bym usłyszała pytając o współpracę z Tobą gdyby tylko ona nie bałaby się odpowiedzieć: „nadęta zołza, której nigdy nic się nie podoba? Zaczynam robić coś tak jak o to prosi, to natychmiast przychrzania się do innej rzeczy?”. Myślisz, że prawdopodobne?
-Hmmm tak, całkiem możliwe. Ton głosu Anki stał się paradoksalnie bardziej spokojny.


No bo tak samo jak „pić to trzeba umić”, tak samo umieć trzeba i krytykować, a w dodatku jeszcze: chwalić...

A Ty? Zgadzasz się ze mną?
Zwracałeś w ogóle na to kiedykolwiek uwagę? Słyszałeś o pozytywnej motywacji? Konstruktywnej krytyce? Nie?
To uważaj, bo otwieram przed Tobą drzwi do dwóch magicznych komnat, które mogą zmienić naprawdę sporo w skuteczności Twojej komunikacji- czy to prywatnej czy zawodowej- klucz jest dokładnie ten sam!

Pierwsza komnata to UMIEJĘTNOŚĆ CHWALENIA. Moc, którą trudno przecenić. Każdy, czy się do tego przyzna czy nie, lubi być chwalony i cieszy się, kiedy jego zasługi zostają zauważone. Pochwała otrzymana w efekcie wykonania określonej czynności, motywuje chwalonego do jej powielenia.To właśnie nazywamy pozytywnym wzmocnieniem... i nie mów proszę, że brzmi to jak tresura psa! ;-)  
Jest jeden warunek: trzeba wiedzieć JAK CHWALIĆ, bo nie chodzi tu przecież o puste i nic nie warte pochlebstwa, komplementy, czy jeszcze gorzej- wymuszone i sztuczne grzeczności! 
Dla ułatwienia powróćmy zatem do przykładu naszej Anki i Jej asystentki. Oboje (Ty i Anka) wiecie już, że trzeba chwalić, a dziś akurat jest okazja, bo współpraca układała się w odróżnieniu do poprzednich dni- naprawdę dobrze.



-Jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale niech Jej będzie- myślisz… Mając już w głowie realizację sypiących się gwałtownie planów na wieczór, a w związku z tym nieco pośpiesznie i nerwowo mówisz patrząc gdzieś w przestrzeń:
- Pani Kasiu, świetnie się Pani dziś spisała.
Po czym szybciutko znikasz.

Co to znaczy? 
Świetnie, wspaniale, znakomicie. Te słowa mogą być użyte na określenie wszystkiego. Rzecz w tym, że jeśli nie dodasz: DLACZEGO- znaczą zawsze to samo: NIC.
Świetny film, znakomita restauracja, fenomenalna książka- czyli jaka? Dla każdego to może znaczyć co innego. Ba, świetna restauracja nawet dla tej samej osoby w różnych okolicznościach może oznaczać zupełnie co innego. Świetna restauracja- czyli bardzo eleganckie miejsce z wykwintną kuchnią na oficjalne spotkanie, nie będzie już świetną restauracją na piątkowy, szalony wieczór z dawno nie widzianymi przyjaciółmi.
DLACZEGO to słowo klucz.
-Świetnie się Pani dziś spisała Pani Kasiu. Bardzo mi Pani pomogła wyprowadzając z gabinetu małego Pawełka. W czasie, kiedy zajmowała się nim Pani w pokoju zabaw mogłam spokojnie porozmawiać z jego rodzicami. Zauważyłam też, że była Pani dzisiaj bardzo skupiona i bez pomyłek podawała mi Pani instrumenty, co spowodowało, że zabiegi przebiegały sprawnie i w miłej atmosferze.
Dorzuć uśmiech, dorzuć spojrzenie w oczy. Pokaż, że naprawdę widzisz! Powiedz wolniej, zatrzymaj się, doceń! 
Przeczytaj pochwałę raz jeszcze. Widzisz pewien schemat? Fakt, że TY zrobiłeś TO (konkretnie) w taki to a taki sposób, SPOWODOWAŁ, że JA…..

Bez sensu schemacik? Faktycznie, dla tych, którzy mają już wprawę sprawa wydaje się nieco bardziej naturalna... ale od czegoś trzeba przecież zacząć :)

Dokładnie odwrotnie ma się rzecz w drugiej komnacie... ale o tym opowiem Ci za tydzień... jeśli tylko jesteś ciekaw rzecz jasna.

czwartek, 7 marca 2013

Pojedynek z gigantem, czyli o najtrudniejszej ze sztuk...


W powietrzu czuć wiosnę. Nareszcie! Pomimo, iż najbardziej na świecie lubię lato, które mogłoby nie mieć końca, ta właśnie chwila w roku jest dla mnie chyba najbardziej wyjątkową. Któregoś dnia, po kilku miesiącach bardziej lub mniej świadomych oczekiwań, wychodzisz z domu, pracy, czy skądkolwiek indziej i zanurzasz się w promieniach ciepłego słońca sycąc się jednocześnie tym nieuchwytnym zapachem, który Cię otacza… Niezmiennie od lat mam wówczas te same odczucia i towarzyszące im emocje- coś z pogranicza zapowiedzi zbliżającej się przygody i wejścia na ścieżkę rozwikłania niezwykłej tajemnicy. Cudnie.
Trzeba to jakoś uczcić! Zatrzymuję się w biegu, aby w małej kawiarence, przy aromatycznym espresso i nieprzyzwoicie smacznym ciastku nacieszyć się tą chwilą. W torbie jak zwykle notatnik, w którym zapisuję wszystko, co tylko przychodzi mi do głowy. Myślę o kolejnym poście. Aura aż się prosi o coś miłego i lekkiego. Jak na złość nie mogę myśleć o niczym innym niż zmierzenie się z gigantem… eh przekorna naturo! ;-)


Cóż to za trudna sztuka, o której chcę dzisiaj pisać? No właśnie. Temat wielowątkowy, trudny i paradoksalnie- jak większość tych naprawdę ważnych  -niedoceniany. Im bardziej zaczniesz zwracać nań uwagę, tym bardziej prawdopodobne, że podobnie jak ja, nabierzesz do niego dużej pokory i zapragniesz doskonalić swoje w tym zakresie umiejętności. Wiesz już? Nie? 
To sztuka skutecznej komunikacji.
Dlaczego trudna? Bo często, zarówno w rzeczywistości zawodowej jak i prywatnej wydaje nam się, że przekazaliśmy komunikat, który był jasny i zrozumiały. Oczekujemy w związku z tym określonych zachowań (lub ich zaniechania) ze strony innych. Tymczasem okazuje się, że po pierwsze: słowa zostały zinterpretowane zupełnie inaczej niż zakładały nasze intencje, po drugie: zamiast oczekiwanej przez nas zmiany u drugiej strony obserwujemy tylko kontynuację drażniących nas zachowań. Po trzecie wreszcie: zdarza się i tak, że nasz rozmówca zamiast przyjąć do wiadomości nasze uwagi czy oczekiwania, zachowuje się jakby robił nam wręcz na złość. Dodatkowo zamiast kontynuować dyskusję kończy ją w mniej lub bardziej gwałtowny sposób.

Zdarzyło Ci się coś podobnego? I co, myślisz, że to świat zwariował albo inni mają ograniczoną zdolność percepcji?  Cóż… to też może być prawda ;-) Trochę jak w powiedzeniu: „Jeśli ktoś mówi Ci, że zwariowałeś zignoruj go. Jeśli mówi to pięć osób zacznij się zastanawiać. Kiedy usłyszysz to od dziesięciu osób- czym prędzej umów się do psychiatry. Może Cię zaskoczę, ale przyczyną złego odbioru wiadomości jest najczęściej jej nadawca.

Mowa trawa? Rzecz w tym, że niezupełnie…


Słyszałeś kiedyś o teorii 7-38-55? To wynik badań przeprowadzonych przez Alberta Mehrabiana, emerytowanego profesora psychologii Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles (UCLA) . Teoria ta mówi, iż istnieją trzy elementy składowe przekazu w komunikacji międzyludzkiej: 
  • treść wypowiedzi 
  • brzmienie głosu (głośność, intonacja, pauzy) 
  • oraz komunikacja niewerbalna (mimika twarzy, gesty, postawa, komunikacja przez dotyk, zachowanie fizycznej odległości).

To, w jaki sposób odczytany będzie przez odbiorcę Twój komunikat zależy:
- w 7% od treści słów, które wypowiesz
- w 38% od tonu głosu, którego użyjesz je wypowiadając
- w 55% od tego, jak zachowuje się Twoje ciało, kiedy wypowiadasz te słowa.

A to ci niespodzianka! W powszechnym rozumieniu mówię, a zatem komunikuję się. Okazuje się tymczasem, że treść moich słów to zaledwie 7% sukcesu! Nic dziwnego, że skuteczność dotarcia mojego komunikatu do odbiorcy, czy to w czasie dyskusji czy prezentacji może okazać się wątpliwa. Skoro koncentruję się na marnych siedmiu procentach, trudno o stuprocentową skuteczność!

Najprostszy przykład: wyobraź sobie przywitanie z dwoma nowo poznanymi osobami. Obie ściskają Ci rękę mówiąc swoje imię i standardową formułkę „miło mi Cię poznać”. Pierwsza ma przy tym ponurą minę, uścisk „śniętej ryby” (mój ulubiony! ;) i wzrok wbity w ziemię. Druga uśmiecha się patrząc Ci w oczy i energicznie ściska Twoją rękę. Jak myślisz, komu FAKTYCZNIE  jest miło, pierwszej czy drugiej z poznanych osób? Która z nich ma szansę wywrzeć lepsze wrażenie?
Inny, banalny przykład: kłótnia z bliską Ci osobą. Czy jest szansa abyś "wyrzucił z siebie" ostre słowa łagodnym tonem, dodatkowo przytulając się w tym samym czasie do osoby, z którą właśnie toczysz tę batalię? Nawet jeśli Ci się uda, istnieje spore prawdopodobieństwo, że ukochana zacznie podejrzewać, iż kompletnie oszalałeś.



ciąg dalszy nastąpi :)

czwartek, 21 lutego 2013

Miłego dnia. Po prostu.


„Ameryka? U nich zawsze wszystko świetnie i ok. Jakież to puste! Jakie powierzchowne!” -słyszałam to nie wiem ile już razy w życiu.
Tymczasem, za każdym razem, kiedy jestem w Stanach, na nowo odkrywam, jak miłe i przyjazne mogą być zwykłe, codzienne kontakty z zupełnie obcymi ludźmi: kelnerką w restauracji, kasjerką w sklepie, która nie tylko podliczy należność za zakupy, ale patrząc Ci w oczy (sic!)  z uśmiechem powie np:
„Piękne te buty. Super zakup!”. Albo sąsiad na przedmieściach: widzę pierwszy raz w życiu wychodząc na chwilę na spacer z psem siostry: „cześć, co słychać” do tego uśmiech.
Groźny na pierwszy rzut oka, starszy recepcjonista w biurowcu, w którym mam szkolenie wita się grzecznie i prosi o wpis do książki wizyt. Na drugi zaś dzień rano zagaduje już jak starą znajomą: „Dzień dobry, jak się spało? Może wygodniej będzie Ci zostawić kurtkę tutaj? Miłego dnia!”

Puste? Jasne, bo głębia jest przecież w byciu gburem i ponurakiem! To śmieszne i wybacz-kompletnie bez sensu!


Kilka lat temu w windzie jednego z lokalnych już hoteli: ja i dwie urocze staruszki. Wnioskując po akcencie- Brytyjki. Przyglądają mi się uważnie, po czym jedna pyta: Jest Pani modelką? -Nie.
Pracuje Pani w telewizji? -Nie, dlaczego? -Bo wygląda Pani jak gwiazda.
Haha musiały mieć mocną wadę wzroku, ale… jak bardzo głupio by to nie brzmiało -to było niezwykle miłe i …sprawiło, że faktycznie tak właśnie się poczułam :)
„You made my day”- to określenie w języku angielskim jest bardzo adekwatne: przemiłe starsze panie zagwarantowały mi dobry nastrój na cały dzień. Nie tylko ten jeden zresztą, bo wspomnienie w kategorii żartu nadal przywołuje mój uśmiech. Do dziś też pamiętam- miałam na sobie szare: marynarkę i spódnicę oraz czerwone szpilki ;)
Takie bezinteresowne komplementy, przysługi czy gesty ze strony zupełnie obcych osób zapisują się w pamięci na całkiem długo i jestem pewna, że jeśli poszukasz w swojej- na pewno przypomnisz sobie niejedną historię tego rodzaju.
To jeszcze nie wszystko! Nie tylko w fizyce, w codziennym życiu też działa prawo Newtona: każda akcja rodzi reakcję. Uśmiechnij się. Rzadko kiedy nie dostaniesz uśmiechu w odpowiedzi. Im hojniej obdarzasz dobrą energią, tym więcej wróci jej do Ciebie!


Tak się składa, że dzisiejszy czwartek jest dniem moich urodzin. Dziękując za wszystkie piękne niespodzianki i miłe słowa, które otrzymałam, trochę nietypowo -też złożę życzenia. Sobie i wszystkim czytelnikom tego bloga. 
A może raczej to postulat niż życzenia? Postanowienie? Tak! To chyba najwłaściwsze słowo:
Raz dziennie. Każdego dnia. Sprawić bezinteresownie przyjemność nieznajomemu patrząc mu przy tym w oczy z uśmiechem. Komplement dla kasjerki w sklepie, przepuszczenie innego kierowcy w godzinach największego ruchu, kiedy właśnie bardzo się śpieszysz (tak, wzrok i uśmiech naprawdę widać w lusterkach!), pomoc starszej Pani na ulicy, czy gorąca herbata zaproponowana zziębniętemu listonoszowi. Cokolwiek. Raz dziennie. Każdego dnia. Zdziwisz się, jak dużo dostaniesz w zamian.
Miłego dnia! Mój jest fantastyczny :)



czwartek, 14 lutego 2013

O malowaniu światłem słów kilka… i tym, co ma to wspólnego z Twoją praktyką?

Jak dziś pamiętam, pewien dzień kilkanaście lat temu, kiedy z moją przyjaciółką Izą Urbaniak robiłyśmy sobie nawzajem zdjęcia w pokoju hotelu Ibis. W użyciu był mój stary, analogowy Olympus, używany wcześniej wyłącznie do zdjęć z wakacji z cyklu „tu jestem na plaży, a tu pod wieżą Eiffla”.
TYM RAZEM po raz pierwszy jednak urządziłyśmy „prawdziwą sesję”! ;)  
Nie muszę dodawać, że skoro aparat analogowy (tak, tak- ten na film), to na rezultaty trzeba było chwilę zaczekać. Tym większa była nasza ich ciekawość i boleśniejsze rozczarowanie, kiedy gotowe odbitki trafiły już w nasze ręce… 
Szkoda, że nie zachowały się efekty, choć zapewne powinnam być za to wdzięczna. Skoro wówczas patrzyłyśmy na nie z dużym zażenowaniem- pewnie nie było zbyt dobrze ;)


Nie oznacza to wcale, że zaniechałyśmy dalszych prób! Każda z nas w kolejnych latach zbliżała się do fotografii, pozwalając jej zająć w swoim sercu stałe i niezwykle ważne miejsce. Każda, rzecz jasna na swój własny sposób. 

Iza oddała się tej pasji całkowicie czyniąc ją swoim zawodem. Dzięki ogromnemu zaangażowaniu, oraz niezwykłej wrażliwości w patrzeniu na świat, powstają prace, które podbijają serca miłośników fotografii oraz jury wielu, w tym także międzynarodowych konkursów. Jej urzekające zdjęcia możesz obejrzeć na blogu, stronie internetowej http://izabelaurbaniak.pl/ lub Fan Page na Fecebook’u .

Ja, z wiecznego braku czasu dzielonego pomiędzy rodzinę, pracę zawodową i masę nowych pomysłów do zrealizowania, a często też nazywając rzecz po imieniu- lenistwa, po aparat sięgam tylko od czasu do czasu. Za mało, tym niemniej zawsze z radością. Moje zdjęcia ubarwiają (taką przynajmniej mam nadzieję!) posty na tym blogu- również dzisiejszy rzecz jasna.


Dlaczego piszę o tym wszystkim? Oczywiście! Będę lobbować za Twoją aktywnością w tej materii, a konkretnie- za fotografowaniem przez Ciebie przypadków klinicznych. Nie jesteś w tym dobry? Przeczytaj wstęp raz jeszcze! Zawsze są jakieś początki. Kiedyś musi być ten pierwszy raz i w dodatku nie zawsze uwieńczony sukcesem. O technice napiszę może kiedyś, jeśli tylko dasz mi znać, że chciałbyś wiedzieć. Tymczasem chwila o tym, dlaczego warto:

1.   Po pierwsze dla siebie. Zdjęcia kliniczne robione na przestrzeni lat pozwolą zaobserwować Ci własny rozwój zarówno w samej technice fotografii, jak również, w jakości osiąganych efektów klinicznych.
2.   Po drugie- dla pacjenta.  Zadziwiające, jak szybko widząc w lustrze nowy, piękny uśmiech zapomina się jego wcześniejszą wersję sprzed „tuningu”. Do czasu obejrzenia zdjęć „przed i po”, pacjent nie jest w stanie docenić jak duża faktycznie zaszła zmiana. 
    Nie ma lepszej reklamy niż szczęśliwy z Twoich usług pacjent, będący pod wrażeniem własnej- jakże widocznej dzięki fotografiom- metamorfozy!


3.   Po trzecie: to znakomite narzędzie komunikacji z potencjalnymi pacjentami. Na bazie dotychczasowych przypadków „przed i po” możesz pokazać- np. na swoim Fan Page na Facebook’u (tu odsyłam do lektury ostatniego postu!), jakie efekty jesteś w stanie uzyskać. „Wow, nie wiedziałem, że takie małe licówki naprawdę potrafią zdziałać cuda!”. „Hmm taka mała korekta, a uśmiech zmienił się diametralnie”. Po takich przemyśleniach już krótka droga do „hmm a może też powinienem spróbować?”
4.   Po czwarte: dokumentacja- sprawa zdawałoby się oczywista, choć patrząc na faktycznie małą liczbę lekarzy korzystających z aparatu w gabinecie na co dzień- wciąż niedoceniana. W razie sporów (także prawnych), wątpliwości, dla własnych obserwacji. Fotografii nie zastąpi naprawdę żaden opis w karcie...


5.   Po piąte: to jedyna droga jeśli masz ambicje, aby publikować swoje prace, czy dzielić się własnymi doświadczeniami prowadząc szkolenia i wykłady. Nawet jeśli nie myślisz o tym dzisiaj, pamiętaj- dobrze mieć udokumentowane przykłady obserwacji przypadku na przestrzeni kilku lat…
6.   Po szóste wreszcie, choć nie ostatnie zapewne- aby opanować technikę, lub po prostu pokochać fotografię tak jak ja musisz kiedyś zacząć! Dlaczego więc nie od razu? Nawet jeśli na początku efekt daleki jest od Twoich oczekiwań. Najskuteczniejszy sposób nauki to praktyka!:)


A Ty? Na jakim etapie przygody z fotografią Jesteś? Nie otwartej jeszcze księgi, czy wręcz przeciwnie? Ponieważ to temat szczególnie bliski mojemu sercu będę wdzięczna, jeśli podzielisz się swoimi doświadczeniami i przemyśleniami w tej kwestii. 
Może dopiszesz kolejne punkty do mojej listy?

czwartek, 7 lutego 2013

Facebook? Ale po co? …czyli dobrze czasem zadać to samo pytanie więcej niż jeden raz


Facebook, bo o nim zgodnie z obietnicą będzie dzisiaj mowa, kojarzył mi się do niedawna głównie z wpisami typu: „to ja i mój samochód” czy „właśnie jem śniadanie umm pycha!”. Nie żebym miała coś przeciwko, nie do końca tylko potrafiłam znaleźć sens własnego tam istnienia. Czego tu nie ma? Profile prywatne, artystów, polityków, dzieci, postaci fikcyjnych, strony firmowe, informacyjne… aż kręci się w głowie. Jedni piszą, drudzy tylko obserwują lub przekazują dalej posty innych. Niektórzy traktują jako „wirtualny pokój” do prywatnych pogaduszek, jeszcze inni wyłącznie profesjonalnie. 
Jeśli czytałeś poprzedni wpis wiesz już zapewne, że ciężko jest jednak dyskutować z liczbami...

Ciekawa jestem, czym jest Facebook dla Ciebie? Jeśli miejscem, gdzie umieszczasz bardzo prywatne wypowiedzi, lub np. zdjęcia z mocno zakrapianych imprez, prawdopodobnie lepiej, abyś miał dobrą kontrolę nad ustawieniami prywatności- w przeciwnym razie istnieje spore prawdopodobieństwo, że treści te podziwiać będą nie tylko przyjaciele, ale także Twoi pacjenci. Jeśli chcesz być identyfikowany wyłącznie przez bardzo wąską grupę znajomych, umieszczać na swoim profilu co tylko przyjdzie Ci do głowy i nie mieć dylematów: „przyjąć czy nie przyjąć zaproszenia?” może warto w tej zupełnie prywatnej wersji występować np. pod pseudonimem?


A Twój profesjonalny wizerunek? Jak zapewne zdajesz sobie sprawę, na Facebook’u funkcjonują dwa rodzaje kont: prywatne oraz tzw. Fan Page. Co kryje się pod tym pojęciem? To specjalny profil, niemal osobna strona internetowa, której celem jest promocja firmy, osoby (np. artysty) czy wydarzenia. W tym wypadku wystarczy, że doceniając jej zawartość odwiedzający kliknie „Lubię to”, nie musi "prosić się" o przyjęcie do grona znajomych jej posiadacza. Strony profesjonalne wymieniane są też oddzielnie w wyszukiwarce- jako „strony” lub „miejsca”, w przeciwieństwie do profili prywatnych wyświetlanych jako „osoby”. 
Czy możesz mieć dwa konta, z czego jedno byłoby prywatnym, a drugie profesjonalnym? Oczywiście! To nawet bardzo wskazane! Unikniesz mieszania informacji przeznaczonych dla zupełnie różnych odbiorców, a Twój pacjent szukając informacji profesjonalnych nie będzie bez potrzeby błąkał się po Twoim prywatnym koncie…to znaczy- bardzo prawdopodobne, że i tak będzie, ale żeby znaleźć tzw. ciekawostki ;-)
Chodzi zatem o to, aby informacje zawodowe były rozdzielone od prywatnych, te zaś były przeznaczone faktycznie tylko dla wybranych.
Czy Fan Page powinien być przypisany do Twojego nazwiska czy do nazwy kliniki/gabinetu? Hmmm to zależy od sytuacji, których mogę wyobrazić sobie co najmniej kilka. Przyjrzyjmy się:
1.   Jesteś młodym lekarzem pracującym w dużej klinice, chcącym wypracowywać sobie własną markę: powinna to być strona: Jan Kowalski Lekarz Stomatolog. Wiedza o tym gdzie aktualnie pracujesz (a może to być kilka miejsc) powinna zostać umieszczona w informacjach, tj. po kliknięciu na „opis”
2.   Jesteś właścielem kliniki, w której pracuje kilku lekarzy i chesz promować ją jako markę samą w sobie nie fokusując uwagi wyłącznie na sobie- powinno to być miejsce: xxxx Klinika  Stomatologiczna
3.   Jesteś właściecielem kliniki czy większego gabinetu, do którego pacjentów przyciąga jednak w głównej mierze Twoje nazwisko (a w związku z tym prawdopodobnie to właśnie Twojego nazwiska a nie nazwy gabinetu będą szukać)- powinno to być miejsce: xxx Klinika Stomatologiczna Jana Kowalskiego lub: Jan Kowalski xxxx Klinka Stomatologiczna
4.   W przypadku praktyki jednoosobowej- Jan Kowalski Gabinet Stomatologiczny xxxx


Co powinieneś umieszczać na swoim Fan Page? Możliwości jest wiele: porady, przydatne informacje, przypadki kliniczne „przed i po”,linki do wpisów na swoim blogu (jeśli takowy posiadasz), linki do filmików z opiniami innych pacjentów umieszczonymi na YouTube (o tym na pewno jeszcze napiszę!) i wiele innych informacji. Jest do nich jedno słowo klucz: WARTOŚĆ. Dla odbiorcy rzecz jasna! :-) Przed umieszczeniem wpisu warto zadać sobie pytanie: czy gdybym był pacjentem ta informacja miałaby szansę mnie zainteresować? Czy stanowiłaby dla mnie wartość?
Posiadając Fan Page możesz zarządzać nim jednocześnie ze swoim kontem prywatnym logując się tylko jeden raz: widoczne są dwie zakładki na górze zaś masz możliwość wyboru: korzystaj z „Facebooka jako”. Utrudnień zatem naprawdę zero.Nie ma przy tym znaczenia, czy nazwa Fan Page powiązana jest, czy nie z Twoim nazwiskiem. Dodatkowe plusy posiadania takiej strony, to dostęp do statystyk oraz możliwość jej reklamowania. To także znakomite narzędzie do generowania ruchu na Twojej stronie www czy blogu. Patrzę na statystyki swojego bloga i… większość odwiedzających trafiła tu właśnie dzięki facebook’owi! No i jeszcze jedno- Twoje konto w serwisie,to dodatkowy, wysoko pozycjonowany link do informacji o Tobie w wyszukiwarce google.

Jak utworzyć Fan Page? To całkiem proste. Wejdź na swoje prywatne konto na Facebook’u. Na pasku, na samym dole kliknij na „utwórz stronę”.Pojawi się taki właśnie obraz:
Inną drogą do tego samego celu może być otwarcie dowolnego Fan Page. Obok przycisku "Lubię to" znajdziesz drugi- "Wiadomość" i małą strzałeczkę obok. Po kliknięciu na nią rozwinie się menu, gdzie trzecią od góry pozycją jest "Utwórz stronę".
Dalej już postępujesz zgodnie z wskazówkami. Pamiętaj o załadowaniu dobrych zdjęć profilowych, które przyciągać będą uwagę. Może warto nawet pokusić się o przygotowanie graficznego logo jeśli nie miałeś go do tej pory?

Ps. A przy okazji- czy wiedziałeś, że ojciec Marka Zuckenberga (twórca serwisu Facebook) jest dentystą? Oczywiście, ma też swój Fan Page. Możesz zobaczyć go tutaj.

czwartek, 31 stycznia 2013

Social media. A co to jest właściwie? …czyli wypijmy za błędy chwilowej nieuwagi (i wszystkie inne przy okazji)


Social media. Jeśli mam być szczera, do niedawna jeszcze słysząc to określenie dostawałam gęsiej skórki. Facebook? Nigdy! Linkedin? No, może ewentualnie, choć nie do końca właściwie wiadomo -po co…
O co właściwie chodzi z tymi mediami społecznościowymi? Po co to komu potrzebne? Dlaczego postanowiłam tym właśnie tematem zająć się w dzisiejszym poście? Hmm bo moja niechęć była bezsensowna? Bo byłam w błędzie? TAK!
Czy lubię się mylić? Zaskoczę Cię pewnie, ale czasem nawet bardzo. Oczywiście stan posiadania wyłączności na rację może być bardzo miły, ale też… rozleniwiający: wiem wszystko, zawsze mam rację, czy pozostało coś jeszcze do zrobienia? Nic. Stan kompletny, zastały, nudny! Dziękuję, nie dla mnie.
Pewnie nie jest czasem łatwo przekonać mnie to swoich racji, ale dobre, merytoryczne argumenty- szczególnie jeśli "sprzedane w pakiecie z pasją" -potrafią zdziałać cuda. Tak stało się i tym razem: z zapałem wzięłam się za zgłębianie tematu i oto jestem: ja-rzeczniczka mediów społecznościowych ;) Wypijmy za błędy! Najważniejsze to umieć zdać sobie z nich sprawę.


Na początek trochę liczb:co powiesz na 200 milionów? Miliard? A może 265 miliardów? Zerknijmy:
Liczba użytkowników Facebook’a na całym świecie wynosi na dzień dzisiejszy ponad miliard (sic!). Co miesiąc wgrywany jest ponad miliard zdjęć oraz 10 milionów filmów, których obecnie jest w sumie… ok. 265 miliardów

Linkedin- w styczniu 2013r. posiadał ponad 200 milionów zarejestrowanych użytkowników. W każdej sekundzie przybywa średnio dwóch nowych użytkowników. W ramach Linkedin działa około 1,3 mln tematycznych grup dyskusyjnych. Kiedy w sierpniu 2011r Linkedin wprowadził aplikację dla iPhone oraz smartfonów pracujących na oprogramowaniu Android liczba odsłon przy użyciu telefonów wzrosła o 400% rok do roku.
Dzienna liczba wyświetleń filmów na YouTube przekracza 4 miliardy. Każdego miesiąca użytkownicy spędzają ponad 3 miliardy godzin na oglądanie filmów w YouTube.
To całkiem sporo nieprawdaż?
Media społecznościowe są bez wątpienia fenomenem ostatnich lat. Setki milionów ludzi z całego świata już tam jest. Czy można to zignorować? Jasne! Tylko trochę szkoda… 
Co bardzo ważne- zarówno Facebook jak Linkedin oraz YouTube są bardzo wysoko pozycjonowane w wyszukiwarkach. Co to oznacza? Wystarczy, że mając tam konta wpiszesz swoje nazwisko w Google -zorientujesz się o co mi chodzi :)

Media społecznościowe- jak bardzo nieprzychylnie by na to nie patrzeć -oferują Ci ogromne możliwości. Jest jeszcze jedna znakomita wiadomość. Oferują to za darmo! Tak, o ile nie chcesz inwestować w np. dodatkową reklamę na serwisie Facebook, nie poniesiesz żadnych nakładów finansowych.  Jest jednakowoż pewien koszt, który chcąc odnieść sukces musisz ponieść bezwzględnie. To inwestycja Twojego CZASU. Bez tego ani rusz, samo się nie zrobi. Ile czasu? Jakąś godzinę dziennie. Czy może to za Ciebie zrobić np. asystentka? Oczywiście! O ile tylko Jesteś zdania, że lepiej od Ciebie wie o co Ci chodzi- wówczas bez problemu ;)
Media społecznościowe dają Ci znakomitą szansę budowania swojej marki i wizerunku, ale pamiętaj: to nie stanie się z dnia na dzień. Wymaga czasu, pracy, wiary w to co robisz, choć odrobiny fantazji i cierpliwości. Kluczowe jest też oczywiście abyś wiedział jaki cel chcesz osiągnąć. Tu odsyłam do lektury wcześniejszych postów: Kot z Cheshire I i Kot z Cheshire II.

Tymczasem zatrzymam się na chwilę przy Linkedin. To serwis specyficzny, w przeciwieństwie do Facebook'a- typowo biznesowy, w głównej mierze angielskojęzyczny. Mało w nim polskich stomatologów, a szkoda, bo zagranicznych już całkiem sporo. Czy może on być źródłem pozyskiwania nowych pacjentów? Nie sądzę, a w każdym razie prawdopodobnie nie na większą skalę. Jeśli jednak posługujesz się w miarę płynnie językiem angielskim może być znakomitym miejscem wymiany informacji z kolegami/koleżankami po fachu, np. Dentist Network ,ma prawie 17.000 członków z całego świata. Dental Implant Professionals- ponad 7,3 tys., Professional Speaker, Writers& Practice Management Consultants in Dentistry ponad dwa tysiące członków. 
Możesz nie tylko pytać, ale też dzielić się swoim doświadczeniem. Obecność na Linkedin zagwarantuje Ci też kolejny, wysoko pozycjonowany link powiązany z Twoim nazwiskiem w wyszukiwarkach internetowych.
No dobrze, a co z Facebook'iem? 
A to już temat na kolejny post. Do zobaczenia, mam nadzieję!



czwartek, 24 stycznia 2013

To wszystko nieprawda! …czyli co i dlaczego piszą o Tobie inni


Nieprawda! Ciekawe, czy powiedziałeś tak kiedyś czytając opinię na swój temat? A może na temat kolegi czy koleżanki po fachu? Mam na myśli reakcję na laurki wystawiane lekarzom przez pacjentów w umożliwiających to serwisach takich jak „Znany Lekarz” czy „Ranking Lekarzy”. Czy w ogóle kiedykolwiek tam zaglądałeś? Jeśli nie, to czas najwyższy na małą wirtualną wycieczkę. Pora, aby przyjrzeć się sobie oczyma własnych pacjentów!


To może być bardzo pomocne doświadczenie. Jest tylko jeden zasadniczy warunek: dystans do siebieJeśli dołożysz do tego chęć i gotowość wprowadzania zmian- jest naprawdę dobrze.
Jak myślisz, dlaczego po wpisaniu niektórych nazwisk wyświetla się mnóstwo opinii, innych zaś prawie wcale? Dlaczego zazwyczaj są to opinie skrajne: znakomite, lub bardzo złe? Czy faktycznie jest tak (jak twierdzą niektórzy), że te „przesłodzone” są po prostu nieprawdziwe?
Cóż, ludzi do skutecznego działania (a takim nie ukrywajmy jest poświęcenie chwili czasu na wejście do serwisu, znalezienie tam Twojego nazwiska i zredagowanie swojej opinii) motywują emocje. Dobre lub złe. Przeciętność jest „letnia”. Kto chciałby tracić czas na pisanie o niej?
Daleka jestem od chęci sprawienia Ci przykrości. Fakt, że pod Twoim nazwiskiem nie ma ani jednej opinii nie oznacza, że Jesteś przeciętniakiem! Pamiętaj jednak- tu chodzi o to, jak widzą Cię inni!
Aby być skutecznym w kreowaniu pozytywnego wizerunku wśród pacjentów, musisz zdawać sobie sprawę, że składają się nań dwa podstawowe aspekty: Twój profesjonalizm, czy mówiąc inaczej: jakość świadczonych usług, oraz Twoje podejście do pacjenta


Będę wypowiadać się wyłącznie w drugim temacie, który nomen omen przyczynia się w głównej mierze do opinii na Twój temat. Dziwne? A jednak! Pamiętaj, że pacjent oddając się w Twoje ręce, daje Ci na wstępie duży kredyt zaufania: zakłada że Jesteś profesjonalistą i świadczysz usługi na wysokim poziomie. Czy będzie w stanie zweryfikować te założenia po pierwszej a nawet piątej wizycie? Na ogół nie, o ile nie mówimy o spektakularnych przykładach powikłań pozabiegowych czy innych komplikacjach. Będzie za to w stanie natychmiast wypowiedzieć się w kwestii stworzonej przez Ciebie atmosfery. Zwróć uwagę: dobre opinie często zawierają informacje takie jak: "miła, uśmiechnięta Pani Doktor","wytłumaczył wszystko dokładnie", "zawsze jestem informowany". Złe zaś: "nieuprzejma recepcjonistka", "musiałem długo czekać, chociaż byłem umówiony na konkretną godzinę", "zapłaciłem za usługę, która ostatecznie nie została wykonana", "brak szacunku" itd.
Przeanalizuj dokładnie negatywne opinie na swój temat. Nie neguj ich na wstępie! Potraktuj raczej jako cenne źródło informacji o tym, co możesz zmienić, usprawnić. Wyczul się na aspekty, które pojawiają się w więcej niż jednym komentarzu. Zastanów się, co możesz zrobić aby zmienić sposób postrzegania przez pacjenta tej sytuacji. Czasami wystarczy inaczej wyartykułować tę samą informację. 
Oczywiście, zdarzają się sytuacje, kiedy opinia jest po prostu kłamliwa- zawiera przekłamane, lub całkowicie nieprawdziwe informacje. Co wtedy? Nie jesteś bezsilny. Wystarczy, że skontaktujesz się z administratorem serwisu i poinformujesz go o nieuczciwym komentarzu uzasadniając to odpowiednio. Komentarz zostanie usunięty.
Niejedna z osób ma pokusę, aby nieco „podszlifować” wizerunek, samodzielnie wpisując opinie na własny temat. Mówiąc krótko: odradzam. Z wielu powodów. Moralny powinien być zdecydowanie na pierwszym miejscu. Nie ukrywam, że kiedy z zawodowej ciekawości trafiam na różnorakie "opinie pacjentów" jeden za drugim używających mocno branżowego słownictwa jak: perforacja kanału, niedrożność czy resekcja- nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ktoś pokusił się o małą kreację rzeczywistości… 
To zrobić zatem, aby zachęcić pacjentów do umieszczania prawdziwych, pozytywnych opinii? Niezmiennie będę starała się mobilizować Cię do wyznaczania własnych standardów wychodzących daleko ponad przeciętną. To właśnie takie działania dają ludziom ładunek pozytywnych emocji, którymi chcą się dzielić. Pamiętaj: przeciętność jest nudna!