czwartek, 31 stycznia 2013

Social media. A co to jest właściwie? …czyli wypijmy za błędy chwilowej nieuwagi (i wszystkie inne przy okazji)


Social media. Jeśli mam być szczera, do niedawna jeszcze słysząc to określenie dostawałam gęsiej skórki. Facebook? Nigdy! Linkedin? No, może ewentualnie, choć nie do końca właściwie wiadomo -po co…
O co właściwie chodzi z tymi mediami społecznościowymi? Po co to komu potrzebne? Dlaczego postanowiłam tym właśnie tematem zająć się w dzisiejszym poście? Hmm bo moja niechęć była bezsensowna? Bo byłam w błędzie? TAK!
Czy lubię się mylić? Zaskoczę Cię pewnie, ale czasem nawet bardzo. Oczywiście stan posiadania wyłączności na rację może być bardzo miły, ale też… rozleniwiający: wiem wszystko, zawsze mam rację, czy pozostało coś jeszcze do zrobienia? Nic. Stan kompletny, zastały, nudny! Dziękuję, nie dla mnie.
Pewnie nie jest czasem łatwo przekonać mnie to swoich racji, ale dobre, merytoryczne argumenty- szczególnie jeśli "sprzedane w pakiecie z pasją" -potrafią zdziałać cuda. Tak stało się i tym razem: z zapałem wzięłam się za zgłębianie tematu i oto jestem: ja-rzeczniczka mediów społecznościowych ;) Wypijmy za błędy! Najważniejsze to umieć zdać sobie z nich sprawę.


Na początek trochę liczb:co powiesz na 200 milionów? Miliard? A może 265 miliardów? Zerknijmy:
Liczba użytkowników Facebook’a na całym świecie wynosi na dzień dzisiejszy ponad miliard (sic!). Co miesiąc wgrywany jest ponad miliard zdjęć oraz 10 milionów filmów, których obecnie jest w sumie… ok. 265 miliardów

Linkedin- w styczniu 2013r. posiadał ponad 200 milionów zarejestrowanych użytkowników. W każdej sekundzie przybywa średnio dwóch nowych użytkowników. W ramach Linkedin działa około 1,3 mln tematycznych grup dyskusyjnych. Kiedy w sierpniu 2011r Linkedin wprowadził aplikację dla iPhone oraz smartfonów pracujących na oprogramowaniu Android liczba odsłon przy użyciu telefonów wzrosła o 400% rok do roku.
Dzienna liczba wyświetleń filmów na YouTube przekracza 4 miliardy. Każdego miesiąca użytkownicy spędzają ponad 3 miliardy godzin na oglądanie filmów w YouTube.
To całkiem sporo nieprawdaż?
Media społecznościowe są bez wątpienia fenomenem ostatnich lat. Setki milionów ludzi z całego świata już tam jest. Czy można to zignorować? Jasne! Tylko trochę szkoda… 
Co bardzo ważne- zarówno Facebook jak Linkedin oraz YouTube są bardzo wysoko pozycjonowane w wyszukiwarkach. Co to oznacza? Wystarczy, że mając tam konta wpiszesz swoje nazwisko w Google -zorientujesz się o co mi chodzi :)

Media społecznościowe- jak bardzo nieprzychylnie by na to nie patrzeć -oferują Ci ogromne możliwości. Jest jeszcze jedna znakomita wiadomość. Oferują to za darmo! Tak, o ile nie chcesz inwestować w np. dodatkową reklamę na serwisie Facebook, nie poniesiesz żadnych nakładów finansowych.  Jest jednakowoż pewien koszt, który chcąc odnieść sukces musisz ponieść bezwzględnie. To inwestycja Twojego CZASU. Bez tego ani rusz, samo się nie zrobi. Ile czasu? Jakąś godzinę dziennie. Czy może to za Ciebie zrobić np. asystentka? Oczywiście! O ile tylko Jesteś zdania, że lepiej od Ciebie wie o co Ci chodzi- wówczas bez problemu ;)
Media społecznościowe dają Ci znakomitą szansę budowania swojej marki i wizerunku, ale pamiętaj: to nie stanie się z dnia na dzień. Wymaga czasu, pracy, wiary w to co robisz, choć odrobiny fantazji i cierpliwości. Kluczowe jest też oczywiście abyś wiedział jaki cel chcesz osiągnąć. Tu odsyłam do lektury wcześniejszych postów: Kot z Cheshire I i Kot z Cheshire II.

Tymczasem zatrzymam się na chwilę przy Linkedin. To serwis specyficzny, w przeciwieństwie do Facebook'a- typowo biznesowy, w głównej mierze angielskojęzyczny. Mało w nim polskich stomatologów, a szkoda, bo zagranicznych już całkiem sporo. Czy może on być źródłem pozyskiwania nowych pacjentów? Nie sądzę, a w każdym razie prawdopodobnie nie na większą skalę. Jeśli jednak posługujesz się w miarę płynnie językiem angielskim może być znakomitym miejscem wymiany informacji z kolegami/koleżankami po fachu, np. Dentist Network ,ma prawie 17.000 członków z całego świata. Dental Implant Professionals- ponad 7,3 tys., Professional Speaker, Writers& Practice Management Consultants in Dentistry ponad dwa tysiące członków. 
Możesz nie tylko pytać, ale też dzielić się swoim doświadczeniem. Obecność na Linkedin zagwarantuje Ci też kolejny, wysoko pozycjonowany link powiązany z Twoim nazwiskiem w wyszukiwarkach internetowych.
No dobrze, a co z Facebook'iem? 
A to już temat na kolejny post. Do zobaczenia, mam nadzieję!



czwartek, 24 stycznia 2013

To wszystko nieprawda! …czyli co i dlaczego piszą o Tobie inni


Nieprawda! Ciekawe, czy powiedziałeś tak kiedyś czytając opinię na swój temat? A może na temat kolegi czy koleżanki po fachu? Mam na myśli reakcję na laurki wystawiane lekarzom przez pacjentów w umożliwiających to serwisach takich jak „Znany Lekarz” czy „Ranking Lekarzy”. Czy w ogóle kiedykolwiek tam zaglądałeś? Jeśli nie, to czas najwyższy na małą wirtualną wycieczkę. Pora, aby przyjrzeć się sobie oczyma własnych pacjentów!


To może być bardzo pomocne doświadczenie. Jest tylko jeden zasadniczy warunek: dystans do siebieJeśli dołożysz do tego chęć i gotowość wprowadzania zmian- jest naprawdę dobrze.
Jak myślisz, dlaczego po wpisaniu niektórych nazwisk wyświetla się mnóstwo opinii, innych zaś prawie wcale? Dlaczego zazwyczaj są to opinie skrajne: znakomite, lub bardzo złe? Czy faktycznie jest tak (jak twierdzą niektórzy), że te „przesłodzone” są po prostu nieprawdziwe?
Cóż, ludzi do skutecznego działania (a takim nie ukrywajmy jest poświęcenie chwili czasu na wejście do serwisu, znalezienie tam Twojego nazwiska i zredagowanie swojej opinii) motywują emocje. Dobre lub złe. Przeciętność jest „letnia”. Kto chciałby tracić czas na pisanie o niej?
Daleka jestem od chęci sprawienia Ci przykrości. Fakt, że pod Twoim nazwiskiem nie ma ani jednej opinii nie oznacza, że Jesteś przeciętniakiem! Pamiętaj jednak- tu chodzi o to, jak widzą Cię inni!
Aby być skutecznym w kreowaniu pozytywnego wizerunku wśród pacjentów, musisz zdawać sobie sprawę, że składają się nań dwa podstawowe aspekty: Twój profesjonalizm, czy mówiąc inaczej: jakość świadczonych usług, oraz Twoje podejście do pacjenta


Będę wypowiadać się wyłącznie w drugim temacie, który nomen omen przyczynia się w głównej mierze do opinii na Twój temat. Dziwne? A jednak! Pamiętaj, że pacjent oddając się w Twoje ręce, daje Ci na wstępie duży kredyt zaufania: zakłada że Jesteś profesjonalistą i świadczysz usługi na wysokim poziomie. Czy będzie w stanie zweryfikować te założenia po pierwszej a nawet piątej wizycie? Na ogół nie, o ile nie mówimy o spektakularnych przykładach powikłań pozabiegowych czy innych komplikacjach. Będzie za to w stanie natychmiast wypowiedzieć się w kwestii stworzonej przez Ciebie atmosfery. Zwróć uwagę: dobre opinie często zawierają informacje takie jak: "miła, uśmiechnięta Pani Doktor","wytłumaczył wszystko dokładnie", "zawsze jestem informowany". Złe zaś: "nieuprzejma recepcjonistka", "musiałem długo czekać, chociaż byłem umówiony na konkretną godzinę", "zapłaciłem za usługę, która ostatecznie nie została wykonana", "brak szacunku" itd.
Przeanalizuj dokładnie negatywne opinie na swój temat. Nie neguj ich na wstępie! Potraktuj raczej jako cenne źródło informacji o tym, co możesz zmienić, usprawnić. Wyczul się na aspekty, które pojawiają się w więcej niż jednym komentarzu. Zastanów się, co możesz zrobić aby zmienić sposób postrzegania przez pacjenta tej sytuacji. Czasami wystarczy inaczej wyartykułować tę samą informację. 
Oczywiście, zdarzają się sytuacje, kiedy opinia jest po prostu kłamliwa- zawiera przekłamane, lub całkowicie nieprawdziwe informacje. Co wtedy? Nie jesteś bezsilny. Wystarczy, że skontaktujesz się z administratorem serwisu i poinformujesz go o nieuczciwym komentarzu uzasadniając to odpowiednio. Komentarz zostanie usunięty.
Niejedna z osób ma pokusę, aby nieco „podszlifować” wizerunek, samodzielnie wpisując opinie na własny temat. Mówiąc krótko: odradzam. Z wielu powodów. Moralny powinien być zdecydowanie na pierwszym miejscu. Nie ukrywam, że kiedy z zawodowej ciekawości trafiam na różnorakie "opinie pacjentów" jeden za drugim używających mocno branżowego słownictwa jak: perforacja kanału, niedrożność czy resekcja- nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ktoś pokusił się o małą kreację rzeczywistości… 
To zrobić zatem, aby zachęcić pacjentów do umieszczania prawdziwych, pozytywnych opinii? Niezmiennie będę starała się mobilizować Cię do wyznaczania własnych standardów wychodzących daleko ponad przeciętną. To właśnie takie działania dają ludziom ładunek pozytywnych emocji, którymi chcą się dzielić. Pamiętaj: przeciętność jest nudna!



czwartek, 17 stycznia 2013

Flash’em po oczach! Tylko czyich? …czyli jakie są właściwie powody by zaistnieć w internecie i kilka drobnostek, z których być może nie zdawałeś sobie sprawy


Co jakiś czas słyszę opinię, której treść sprowadza się do wspólnego mianownika: „nie potrzebuję internetu, ani całej tej marketingowej otoczki. Jestem po to, aby leczyć, a pacjenci trafiają do mnie wyłącznie z polecenia”.
Cóż mogę odpowiedzieć? Po pierwsze: to zależy jak postrzegasz marketing. Jeśli jako nabieranie pacjenta i wabienie go na -delikatnie mówiąc- nie do końca wysokiej jakości serwis, oraz niskie kompetencje „ubrane w płaszczyk” znakomitej kliniki, to masz całkowitą rację. Tego rodzaju działanie nikomu, a zwłaszcza nieszczęsnym pacjentom, potrzebne nie jest. Nie o takie „magiczne sztuczki” tu chodzi, nie taki marketingowiec straszny jak by się mogło wydawać ;-)
Mówisz, że pacjenci trafiają do Ciebie tylko z polecenia i chcesz żeby tak zostało? Miód na moje serce! Całkowicie się zgadzam...ale mam dla Ciebie jednocześnie pewną drobną informację. Tak na wypadek, gdyby dotąd umknęła Twej uwadze: świat stał się cyfrowy i nic nie wskazuje na to, aby cokolwiek zmieniło się w tej kwestii w najbliższej przyszłości. Co to dla Ciebie oznacza?
Internet stał się nowym źródłem polecenia. Nawet, jeśli Twój gabinet zarekomendowany został w czasie miłej pogawędki przy kawie w upalne popołudnie (eh, miło choć na chwilę wyobrazić to sobie, gdy za oknem śnieg!), jest wysoce prawdopodobnym, że jeszcze tego samego dnia wieczorem potencjalny pacjent wstuka Twoje nazwisko w przeglądarce internetowej swojego komputera, aby zdobyć więcej informacji. Czy rzeczywiście naciąganiem rzeczywistości będzie, jeśli znajdzie tam wiedzę o Twoim gabinecie, jakości i zakresie usług, dane kontaktowe, czy przykłady wykonanych prac klinicznych „przed i po”? Jeśli tak twierdzisz- zapewne masz rację, bo pewnie założyłeś, że byłaby to nieprawda…



Jeśli przeszedłeś do dalszej części postu zakładam, że zgadzasz się, iż jest w tym jednak trochę sensu.
Czas zatem na meritum. Temat jest rozległy, nie ma zatem innego wyjścia, iż rozmienić go na kilka odcinków. Zacznę od standardu, czyli strony www Twojego gabinetu
Przygotuj się na klika pytań:Po pierwsze: czy w ogóle taką stronę posiadasz? Mojego stanowiska w tej sprawie zapewne się już domyślasz: to punkt wyjścia i absolutne minimum Twojej obecności w internecie.
Masz? Znakomicie! Powstała przed dobrych kilku laty? Bardzo prawdopodobne, że czas najwyższy na jej nową wersję. Dlaczego?  Pozwól, że nieco zgłębię temat: Czy Twoja strona jest dynamiczna czy statyczna? Oho, a cóż to w ogóle znaczy? Czysto techniczne pytanie i takaż odpowiedź: strona dynamiczna to taka, która daje Ci możliwość samodzielnego wprowadzania zmian, takich jak aktualizacja informacji, umieszczanie zdjęć klinicznych „przed i po”, certyfikatów, dyplomów, opinii pacjentów czy czegokolwiek, co przyjdzie Ci do głowy, a wszystko to bez znajomości tajników języka do pisania stron (dasz wiarę, że coś takiego w ogóle istnieje? ;-)) .
Jeśli posiadasz stronę statyczną musisz korzystać z pomocy fachowców aby wprowadzić najdrobniejszą nawet zmianę. Jest jeszcze jeden problem.  Przez to że mało aktualną, nie tylko Twoi Pacjenci, ale nawet Google uzna ją tym samym za mało interesującą. Co to znaczy? Mówiąc w telegraficznym skrócie, bo sam temat pozycjonowania stron mógłby spokojnie zawładnąć treścią jednego postu- im więcej dynamicznie zmieniających się informacji, tym wyżej plasowana jest w wyszukiwarce Twoja strona. Czy to ma znaczenie? Owszem. Być pierwszym czy drugim, a trzydziestym piątym na liście robi sporą różnicę…

Czy Twoja strona nadal używa Flash’a? Hmmm a to co znowu? Ładnie (zapewne) przygotowana ruchoma animacja na Twojej stronie. Co w niej złego? Zmartwię Cię, ale zgodnie z tytułem dzisiejszego postu- nie wszyscy Twoim Flash’em ”dostaną po oczach”. Konkretnie zaś: skutecznie ominiesz coraz liczniejsze grono użytkowników iPad’ów, iPhone’ów  oraz innych smartfonów używających oprogramowania Android. Co więcej, wspomniany wcześniej Google też jest ślepy na tego rodzaju wdzięki, co ni mniej ni więcej oznacza iż nie czyta, a co za tym idzie: nie pozycjonuje w wyszukiwarce zawartych tam informacji.
Znawcy tematu powiedzą zaraz, że przecież da się już zainstalować Adobe Flash Player na Androidzie. Tak, pytanie tylko jaki procent użytkowników to robi. Nie wspominając już o fakcie, że użytkownicy  iPhone’ów nie zrobią choćby bardzo chcieli…


No i na koniec jeszcze jeden mały killer: czy Twoja strona posiada wersję mobilną, tzn. przewidzianą specjalnie dla telefonów komórkowych?
Nie wystarczy pozbyć się po prostu zgubnej technologii Flash? To niestety zbyt mało, jeśli chcesz, aby strona była naprawdę funkcjonalna i chętnie odwiedzana przez Twoich obecnych oraz przyszłych pacjentów. Oto trzy zasadnicze argumenty:
-długi czas ładowania się strony tradycyjnej: skutecznie zniechęci część odbiorców już na tym etapie
-prawdziwe wykorzystanie możliwości smartfona: to, czego na pewno nie posiadają tradycyjne strony internetowe, to różnorodne udogodnienia, jakie dają smartfony. Do dyspozycji jest sporo możliwości: aktywne przyciski połączenia telefonicznego, aktywne linki GPS, które korzystając z zainstalowanej mapy rozpoczną nawigację do Twojej kliniki, czy przycisk zapisujący dane gabinetu w książce telefonicznej (nawet z Twoim logotypem jako awatarem!).
-łatwość dostępu do różnych elementów strony: użytkownicy doskonale wiedzą, że obsługa nawet prostych stron internetowych na smartfonie bywa problematyczna. Strona przygotowana do wyświetlania na dużych monitorach pomniejszona do małych rozmiarów wyświetlacza, ma tak małe przyciski, że poruszanie się po niej staje się trudne. Projektując zatem mobilną stronę warto zadbać o duże i funkcjonalne przyciski.

Czas na przykłady. 
Zacznij od rzucenia okiem na własną, lub zaprzyjaźnione strony pod kątem wspomnianych przeze mnie uwag. Miałam okazję oglądać naprawdę piękne, animowane, pieczołowicie przygotowane serwisy www. klinik czy gabinetów, które po wyświetleniu na ekranie smartfonu stawały się królestwem chaosu. Nie zamierzam jednak szukać złych przykładów w cudzym ogródku. Posłużę się przykładem swojej strony firmowej. Zawartość się nie rozsypuje i jest czytelna, ale już animowany baner, który kiedyś wydawał się bardzo atrakcyjny, pozostaje na ekranie smartfona po prostu białą plamą. Chwilowo zatem wygląda na to, że szewc faktycznie chodzi bez butów ;-) Mój zespół pracuje nad tym od jakiegoś czasu, ale ponieważ postanowiliśmy przy okazji przebudować cały serwis- potrwa to zapewne jeszcze chwilkę.
Przykładem drugim- tym, który posiada dla odmiany odrębną wersję na smartfony jest ten blog. Po wpisaniu adresu: www.dentalespresso.blogspot.com w wyszukiwarce telefonu zobaczysz inny nieco układ strony, na samym zaś dole komendę: „wyświetl wersję na komputer”. Klikając na nią układ zmieni się na analogiczny do tego, który widzimy na ekranie zwykłego komputera.
Podsumowując: jeśli nie masz jeszcze strony internetowej zacznij myśleć o niej już dzisiaj! Jeśli będzie zapotrzebowanie (w razie czego daj znać) popytam tu i ówdzie o specjalną dentalespresso-wą ofertę na stworzenie takiego serwisu wśród zaprzyjaźnionych agencji. Jeśli masz stronę, która nie posiada wspomnianych przeze mnie funkcjonalności- niech nie spędza Ci to snu z powiek. Warto jednak jak myślę wiedzieć, na co zwrócić uwagę i czego wymagać od firm, które nie zawsze same wskażą Ci takie niuanse, za to bardzo chętnie przyjmą wynagrodzenie za wykonany serwis.
Teraz kolej na Twój ruch. Przyjemnego surfowania w cyberprzestrzeni! :)


czwartek, 10 stycznia 2013

Kot z Cheshire na Twojej drodze... czyli kamień milowy w planowaniu strategii marketingowej, CZĘŚĆ DRUGA


Ten post oderwany będzie- przynajmniej częściowo - od ziemi. W dosłownym tego słowa znaczeniu. Nie mam pojęcia dlaczego, ale w samolocie myśli mi się naprawdę znakomicie.  Przyda się, bo zadanie mam trudne jak diabli. Nie wiem jak wygląda Twoja obecna praktyka, nie wiem jakie możesz mieć wątpliwości. Nie siedzimy sobie przy kawie abym mogła zadać Ci kilka pytań (bo wiadomo już przecież gdzie jestem... ;)), ale spróbujmy:
Całkiem prawdopodobne, że status w jakim Jesteś obecnie, całkowicie spełnia Twoje oczekiwania i potrzeba Ci ewentualnie niewielkiego marketingowego wsparcia. Zanim jednak rozpoczniesz tego rodzaju aktywności warto upewnić się, że masz pełną świadomość tego, jaki efekt finalny chcesz osiągnąć.
O tym właśnie mówiłam tydzień temu w pierwszej części postu zachęcając Cię do zgłębienia tematu. Dzisiaj chciałam zaproponować kilka ćwiczeń, które mogą okazać się w tym pomocne. Konkretnie pięć:


1. WIZUALIZACJA- mój ulubiony sposób myślenia kiedy planuję lub zastanawiam się nad efektem jaki chcę osiągnąć.  Co to znaczy? Obmyślam szczegóły, "jestem" w miejscu, które mam w tym czy innym znaczeniu stworzyć. Dajmy na to klinika: Siedzę w poczekalni jako pacjent, wchodzę na zaplecze jako pracownik, jako szef widzę swój zespół. Myślę, do jakiej wizji chce go przekonać, aby realizował ją ze mną wkładając w to pasję, a nie tylko z obowiązku. Czym chcę się wyróżnić? Jaki wizerunek tego miejsca wykreować w świadomości innych?
Tu ważna uwaga: nie każdy oczywiście musi dojść do wniosku, iż jedyną z możliwych dróg jest otwarcie własnej klinki. Daleka jestem od namawiania Cię do tego! Przy wizualizacji tejże bowiem, musisz przeanalizować dokładnie i "ciemną stronę mocy"- całkowitą  odpowiedzialność za CAŁOŚĆ projektu, sprawy pracownicze, prawne, urzędowe ufff. Tego też miej świadomość!Tam tez "zapuść się" w swoich wizualizacyjnych podróżach.  Przyjrzyj się "całości obrazka" i najlepiej dopasuj go do własnych potrzeb, możliwości i ambicji.
2. OKREŚL SWOJE CELE. Nie tylko tych na jutro. Nie ważne czy na tę chwilę jesteś jeszcze na studiach czy  pracujesz w NZOZ w przysłowiowej Koziej Wólce. Wyznacz sobie cele, jakie chcesz osiągnąć i nie bój się wcale ze są zbyt ambitne...
3. WYPISZ (najlepiej na kartce, a przynajmniej mocno w swojej głowie) CO BĘDZIE CI POTRZEBNE DO ICH REALIZACJI. Tu moja rada: jeśli jesteś młodym adeptem tego zawodu a mierzysz wysoko nie tylko jeśli chodzi o posiadanie pięknej kliniki, ale też swój profesjonalizm i edukację, nawet przy założeniu ze Jesteś synem czy córką szejka, który nie czeka na nic innego niż sygnał do sypnięcia mega gotówką- odłóż myśl o otwarciu własnej praktyki na co najmniej kilka lat. Ucz się od najlepszych- tam szukaj pracy i zdobywaj swoje szlify. Nie ma lepszej drogi niż codzienna praktyka pod okiem swojego mentora. Znajdź Go zatem i zrób wszystko aby tam właśnie stawiać swoje pierwsze kroki.
Teraz, kiedy masz już cele i wiesz co potrzebne będzie do ich realizacji, po prostu...

4. UBIERZ JE W KONKRETNE RAMY CZASOWE. Im bardziej ambitny plan, tym więcej etapów załóż- nie od razu przecież Rzym zbudowano...
Uwaga, teraz będzie najtrudniejsze: 



5. NIE MYŚL O ZARABIANIU PIENIĘDZY. Haha, dobre sobie. Po co zatem to wszystko? Bez obaw. Nie mam zamiaru przekonywać Cię, że pieniądze stanowią wszelkie zło tego świata. Sama bardzo lubię je mieć.  Są narzędziem do realizacji moich celów i przyjemności,  ALE uwierz mi-  źle się dzieje jeśli swoje aktywności planować będziesz przez ich pryzmat.
Zaplanuj szczegółowo działania,  w które wierzysz, przystąp do ich realizacji z pasją, a pieniądze podążą za tym jako naturalna kolej rzeczy. Nie odwracaj tej kolejności…

Wróćmy teraz do punktu pierwszego- wizualizacji. 
Aby udowodnić Ci, że warto zacząć od tego właśnie etapu i jak zaskakujące mogą być efekty takiego "rozkminiania" rzeczywistości posłużę się konkretnym przykładem:

Doradzałam (choć czas przeszły w tym wypadku nie jest odpowiedni- jesteśmy bądź co bądź dopiero na początku drogi :) ostatnio w tej kwestii przyjaciółce: błyskotliwa perfekcjonistka z ogromnym zapałem do swojej pracy jako dentysta oraz rozkosznym obrzydzeniem do zarządzania, sprzedawania, promowania i całej tej biznesowej otoczki ;) „Czas zająć się marketingiem” tak w uproszczeniu wyglądała rzucona mi przez Nią rękawica.

…zresztą przeczytaj sam (poprosiłam Ją w międzyczasie, aby napisała na ten temat to i owo i mam od kilku dni na swojej skrzynce! )


Monika Dzieciątkowska:

"Nie jest dobrze" - pomyślałam zaglądając do gabinetowego kalendarza. Kurcząca się co miesiąc kolejka pacjentów nie napawała optymizmem. "Kryzys" dodałam w myślach. "Wszyscy tak mają."  Uspokojona tą konkluzją wróciłam do codziennych zajęć.
Ale nie da się wizji pustej poczekalni gabinetowej odsunąć na zbyt długo. Wraca. Wraca z każdą fakturą do zapłacenia. Z każdym wyciągiem bankowym. Każdego dnia.

Szkolenie z marketingu! - myśl tyle ożywcza co całkiem dla mnie nowa. Na liście setek szkoleń, jakie w życiu odbyłam, tego akurat nigdy nie było. Wystarczy, że je odbędę - pomyślałam - szybko wdrożę w życie i sytuacja po prostu się zmieni!
....Szkolenie było długie...mądre...zakończyłam je z przeświadczeniem, że sama nie dźwignę tego tematu.
Ale od czego ma się przyjaciółkę, jak nie od tego, by się wyżalić i poprosić o pomoc? Zwłaszcza, jeśli przyjaciółka zajmuje się marketingiem od rana do nocy  w dodatku robi to świetnie!
Moje zdziwienie nie miało granic gdy okazało się, że marketing to nie jest jedna akcja reklamowa (a ja byłam przekonana, że musimy tylko zastanowić się, jak rozdystrybuować ulotki i w jakiej ilości....). Marketing to złożone, długofalowe i uzupełniające się działania. Które muszą mieć wspólny cel. Na przeszkodzie stoi jednak...obecny status mojej firmy…a konkretniej- status tenże utrudnia zrealizowanie celu, którego w dodatku początkowo zupełnie nie miałam świadomości... ale pogmatwane!

No tego mój stomatologiczny mózg nie rozumiał zupełnie! Nie dość, że muszę przełknąć gorzką pigułkę (założę się o najdroższy implant, że i dla Ciebie jest ona gorzka!), jaką jest fakt, że nie wystarczy być bardzo dobrym, żeby mieć pacjentów. Że jestem nie tylko lekarzem, ale i sprzedawcą (o matko!!), bo posiadanie gabinetu związane jest - czy tego chcę czy nie (o rany, jak ja tego nie chciałam!!) ze sprzedażą usług. To jeszcze okazuje się, że forma, w jakiej obecnie funkcjonuje moja firma jest tym, co mnie ogranicza!

Chcesz pewnie wiedzieć, na czym polega ów tajemniczy jak dotąd status mojego gabinetu? No cóż: to samodzielny gabinet dzielący wspólną część (poczekalnię, pomieszczenia socjalne) z innym niezależnie działającym gabinetem w tym samym lokalu. Ten "konglomerat"  działa doskonale od 13 lat.  Czemu nie miałby działać dalej?? Nie bardzo rozumiałam, dlaczego moja potrzeba zwiększenia ilości pacjentów kłóci się z tym stanem.  Nie potrafiłam wyobrazić sobie  jak wiele problemów może się zrodzić, gdy jeden z tych gabinetów (czyli przecież mój!!) rozpocznie nowe, marketingowe życie. Przyjaciółka, której wyobraźnia w tym zakresie sięgała dużo dalej, kazała mi odpowiedzieć sobie na pytanie: czego chcę? (ha! to moje ulubione pytanie! nienawidzę nie znać na nie odpowiedzi) Jak ma wyglądać mój gabinet (dosłownie i w przenośni - w sensie lokalu, marki, wizerunku, opieki nad pacjentem) ? Jak wyobrażam sobie w nim współpracę z pacjentami? z personelem? gdzie jest w tym wszystkim moje miejsce (na pozycji właściciela czy wspólnika)?

 To wszystko nie było takie proste. Myślę, że podobnie jak Ty, poruszałam się w tym zakresie dość intuicyjnie. 
Zaczęłyśmy zatem od wizualizacji. Co to jest? To prosta technika polegająca na wyobrażeniu sobie tego, do czego zmierzamy. Im dokładniej i z większą ilością szczegółów, tym lepiej. (Jeśli widziałeś lub czytałeś SEKRET, wiesz o czym mówię. Tam autorzy przypisują wizualizacji moc sprawczą. Wręcz wystarczy coś sobie mocno wyobrazić, a już Wszechświat zadba, żeby się spełniło :)
W moim wypadku wizualizacja miała mi pomóc sprecyzować nie tylko to czego chcę, ale zwłaszcza czy jest to możliwe w obecnym...stanie.

 Zaczęłyśmy od poczekalni.Widzę: recepcja, telewizor, pachnie świeżo parzona kawa, muzyka z głośników, miękkie fotele...Wchodzi mój pacjent, miło wita go recepcjonistka, pacjent rozsiada się wygodnie w oczekiwaniu na wizytę, sięga do stojącego obok stolika z gazetami a tam...!!!! wizytówki tego drugiego gabinetu! 
Inna wizualizacja: ten sam pacjent w poczekalni pije kawę, recepcjonistka profesjonalnie obsługuje przez telefon innego pacjenta...do pomieszczenia socjalnego idzie asystentka z tego "drugiego gabinetu" . Odziana jest w mało gustowny fartuch koloru zwiędłej marchewki. W stronę mojego pacjenta mruczy niechętnie "dzień dobry" . Na twarzy ma cały czas maseczkę. Czy mogę jej zwrócić uwagę? No nie!! Przecież to nie mój pracownik!! 

Kolejna wizualizacja. I  jeszcze jedna...I już było jasne, że obecny stan rzeczy nie może dalej trwać. Że jeśli chcę wdrożyć jakiekolwiek działania marketingowe, to muszę rozwiązać problem dwóch niezależnych gabinetowych bytów na tym samym terytorium. Z grubsza rzecz ujmując można to zrobić w moim przypadku na dwa sposoby: wejść w spółkę (brrrrr!) lub poprosić współlokatora o zmianę lokalu. W ostateczności samej poszukać innego.

Dalej poszło już prościej. Odpowiedź na pytanie, czy chcę mieć wspólnika jest łatwa. Nie chcę. Zatem pozostaje tylko plan B. lub jego wariant. 


I tak pokrótce opisałam Ci, jak zapytałam marketingowca o to, jakie ulotki są najlepsze ;) a okazało się, że muszę przewrócić do góry nogami całe swoje zawodowe życie.

Tu autorce bloga pozostaje tylko dodać: obserwujcie, co się będzie działo u doktor M...bo będzie się działo! Mamy w końcu za sobą etap ustalania, planowania... no i jeszcze kilka innych etapów ;)
Niebawem z przyjemnością zaanonsuję co nieco w temacie na Facebook'owej stronie dentalespresso
...swoją drogą ciekawe dlaczego padło akurat na dzień Babci...? ;)


czwartek, 3 stycznia 2013

Kot z Cheshire na Twojej drodze... czyli kamień milowy w planowaniu strategii marketingowej


No właśnie. Blog miał oscylować w kręgach marketingu i sprzedaży, a tymczasem ostatni post toczył o wykładach? Nie bez przyczyny, ale o tym za chwilę.
Zanim zaczniesz planować strategię marketingową dla swojego gabinetu, musisz odbyć ze sobą poważną rozmowę. Pozornie tylko łatwą. Im więcej pytań będziesz w stanie sobie zadać i znaleźć na nie odpowiedź, tym większa szansa ,że zaplanowane przez Ciebie działania okażą się skuteczne. Pierwsze, najważniejsze i w zasadzie jedno podstawowe pytanie (bo cała reszta będzie właśnie z niego wynikać) brzmi: „Czego chcę?”  
Banalne? Tylko z pozoru. Podobnie jak ze szczęściem, które dla każdego oznacza co innego, tak w biznesie nie ma jednej recepty, która sprawdzi się w każdej sytuacji. Często w czasie rozmów kwalifikacyjnych pytam: jak widzi Pan/Pani siebie za 5 lat? Co będzie Pan/Pani  wówczas robić? W jaki sposób się realizować?  Rzadko spotykam się z rzeczową odpowiedzią.  Ha, zapewne dlatego, że trudno przewidzieć co nas właściwie spotka i czy aby na pewno będziemy mieli szczęście w realizacji swoich planów? Tak, to już znam. Słyszę bardzo często…
Do tematu „szczęścia w biznesie” z przyjemnością powrócę w którymś z kolejnych postów. Tymczasem zdradzę Ci w sekrecie, że jestem wyznawcą teorii myślenia sprawczego. To JA ustalam swoje cele, a potem konsekwentnie dążę do ich realizacji. Wkładam w to swoją pasję, czas, ciężką pracę i co najważniejsze- WIARĘ w to, że założone działania przyniosą mi zamierzony efekt.
A Ty jak rozumiesz swój sukces? 
Przy jakim i co ważne czyim fotelu chcesz pracować? Masz ambicje stworzenia własnej kliniki? Już ją posiadasz? A może wolisz być członkiem zespołu dużej markowej kliniki nie martwiąc się o aspekty prawne i biznesowe? Jednoosobowa praktyka? Dokąd właściwie chcesz dojść i czemu ma służyć Twoja „działalność marketingowa”?
Tu przypomina mi się natychmiast dialog z mojej ulubionej bajki  „Alicja w krainie Czarów”:

"Kiciu z Cheshire - zagadnęła go, trochę niepewnie, bo nie miała pojęcia, czy jemu się ta nazwa spodoba (...) - Czy nie zechciałbyś mi powiedzieć, którędy mam teraz iść?"
"To zależy w dużym stopniu od tego, gdzie chcesz dojść." - odpowiedział Kot.
"Właściwie to mi wszystko jedno" rzekła Alicja.
"W takim razie obojętne, którędy pójdziesz" odpowiedział Kot z Cheshire."

No właśnie.  Możesz planować masę aktywności, ale jeśli nie masz świadomości gdzie tak naprawdę mają Cię one zaprowadzić, do czego dążysz- cała praca na nic.
Jedno założenie jest stałe niezależnie od faktu, czy jesteś pracownikiem, pracodawcą, w małym gabinecie czy dużej klinice: promocja swojej własnej marki- Twojego nazwiska w świadomości pacjenta. Ma się kojarzyć z jakością i wyznaczać jej standard. Jak? Hmmm temat jest dość rozległy. Postaram się naświetlić Ci sporo jego aspektów, zaintrygować, zainspirować… no właśnie, to tak jak z chodzeniem na wykłady w moim ostatnim poście. Mogę dać Ci inspiracje, a Ty sam musisz dopasować je do swojej rzeczywistości, potrzeb i natury.  Acha, pamiętaj- nie mów „ja to wiem”. Zapytaj siebie- „jak dobry w tym jestem” :)

A teraz "mała" praca domowa: porozmawiaj ze sobą o tym, na czym naprawdę Ci zależy, jakie cele chcesz realizować. ja wrócę do tematu w następnym poście i podam Ci  kilka, mam nadzieję pomocnych wskazówek. Może nawet jakiś przykład? A może Ty podzielisz się ze mną swoim przykładem?