czwartek, 10 stycznia 2013

Kot z Cheshire na Twojej drodze... czyli kamień milowy w planowaniu strategii marketingowej, CZĘŚĆ DRUGA


Ten post oderwany będzie- przynajmniej częściowo - od ziemi. W dosłownym tego słowa znaczeniu. Nie mam pojęcia dlaczego, ale w samolocie myśli mi się naprawdę znakomicie.  Przyda się, bo zadanie mam trudne jak diabli. Nie wiem jak wygląda Twoja obecna praktyka, nie wiem jakie możesz mieć wątpliwości. Nie siedzimy sobie przy kawie abym mogła zadać Ci kilka pytań (bo wiadomo już przecież gdzie jestem... ;)), ale spróbujmy:
Całkiem prawdopodobne, że status w jakim Jesteś obecnie, całkowicie spełnia Twoje oczekiwania i potrzeba Ci ewentualnie niewielkiego marketingowego wsparcia. Zanim jednak rozpoczniesz tego rodzaju aktywności warto upewnić się, że masz pełną świadomość tego, jaki efekt finalny chcesz osiągnąć.
O tym właśnie mówiłam tydzień temu w pierwszej części postu zachęcając Cię do zgłębienia tematu. Dzisiaj chciałam zaproponować kilka ćwiczeń, które mogą okazać się w tym pomocne. Konkretnie pięć:


1. WIZUALIZACJA- mój ulubiony sposób myślenia kiedy planuję lub zastanawiam się nad efektem jaki chcę osiągnąć.  Co to znaczy? Obmyślam szczegóły, "jestem" w miejscu, które mam w tym czy innym znaczeniu stworzyć. Dajmy na to klinika: Siedzę w poczekalni jako pacjent, wchodzę na zaplecze jako pracownik, jako szef widzę swój zespół. Myślę, do jakiej wizji chce go przekonać, aby realizował ją ze mną wkładając w to pasję, a nie tylko z obowiązku. Czym chcę się wyróżnić? Jaki wizerunek tego miejsca wykreować w świadomości innych?
Tu ważna uwaga: nie każdy oczywiście musi dojść do wniosku, iż jedyną z możliwych dróg jest otwarcie własnej klinki. Daleka jestem od namawiania Cię do tego! Przy wizualizacji tejże bowiem, musisz przeanalizować dokładnie i "ciemną stronę mocy"- całkowitą  odpowiedzialność za CAŁOŚĆ projektu, sprawy pracownicze, prawne, urzędowe ufff. Tego też miej świadomość!Tam tez "zapuść się" w swoich wizualizacyjnych podróżach.  Przyjrzyj się "całości obrazka" i najlepiej dopasuj go do własnych potrzeb, możliwości i ambicji.
2. OKREŚL SWOJE CELE. Nie tylko tych na jutro. Nie ważne czy na tę chwilę jesteś jeszcze na studiach czy  pracujesz w NZOZ w przysłowiowej Koziej Wólce. Wyznacz sobie cele, jakie chcesz osiągnąć i nie bój się wcale ze są zbyt ambitne...
3. WYPISZ (najlepiej na kartce, a przynajmniej mocno w swojej głowie) CO BĘDZIE CI POTRZEBNE DO ICH REALIZACJI. Tu moja rada: jeśli jesteś młodym adeptem tego zawodu a mierzysz wysoko nie tylko jeśli chodzi o posiadanie pięknej kliniki, ale też swój profesjonalizm i edukację, nawet przy założeniu ze Jesteś synem czy córką szejka, który nie czeka na nic innego niż sygnał do sypnięcia mega gotówką- odłóż myśl o otwarciu własnej praktyki na co najmniej kilka lat. Ucz się od najlepszych- tam szukaj pracy i zdobywaj swoje szlify. Nie ma lepszej drogi niż codzienna praktyka pod okiem swojego mentora. Znajdź Go zatem i zrób wszystko aby tam właśnie stawiać swoje pierwsze kroki.
Teraz, kiedy masz już cele i wiesz co potrzebne będzie do ich realizacji, po prostu...

4. UBIERZ JE W KONKRETNE RAMY CZASOWE. Im bardziej ambitny plan, tym więcej etapów załóż- nie od razu przecież Rzym zbudowano...
Uwaga, teraz będzie najtrudniejsze: 



5. NIE MYŚL O ZARABIANIU PIENIĘDZY. Haha, dobre sobie. Po co zatem to wszystko? Bez obaw. Nie mam zamiaru przekonywać Cię, że pieniądze stanowią wszelkie zło tego świata. Sama bardzo lubię je mieć.  Są narzędziem do realizacji moich celów i przyjemności,  ALE uwierz mi-  źle się dzieje jeśli swoje aktywności planować będziesz przez ich pryzmat.
Zaplanuj szczegółowo działania,  w które wierzysz, przystąp do ich realizacji z pasją, a pieniądze podążą za tym jako naturalna kolej rzeczy. Nie odwracaj tej kolejności…

Wróćmy teraz do punktu pierwszego- wizualizacji. 
Aby udowodnić Ci, że warto zacząć od tego właśnie etapu i jak zaskakujące mogą być efekty takiego "rozkminiania" rzeczywistości posłużę się konkretnym przykładem:

Doradzałam (choć czas przeszły w tym wypadku nie jest odpowiedni- jesteśmy bądź co bądź dopiero na początku drogi :) ostatnio w tej kwestii przyjaciółce: błyskotliwa perfekcjonistka z ogromnym zapałem do swojej pracy jako dentysta oraz rozkosznym obrzydzeniem do zarządzania, sprzedawania, promowania i całej tej biznesowej otoczki ;) „Czas zająć się marketingiem” tak w uproszczeniu wyglądała rzucona mi przez Nią rękawica.

…zresztą przeczytaj sam (poprosiłam Ją w międzyczasie, aby napisała na ten temat to i owo i mam od kilku dni na swojej skrzynce! )


Monika Dzieciątkowska:

"Nie jest dobrze" - pomyślałam zaglądając do gabinetowego kalendarza. Kurcząca się co miesiąc kolejka pacjentów nie napawała optymizmem. "Kryzys" dodałam w myślach. "Wszyscy tak mają."  Uspokojona tą konkluzją wróciłam do codziennych zajęć.
Ale nie da się wizji pustej poczekalni gabinetowej odsunąć na zbyt długo. Wraca. Wraca z każdą fakturą do zapłacenia. Z każdym wyciągiem bankowym. Każdego dnia.

Szkolenie z marketingu! - myśl tyle ożywcza co całkiem dla mnie nowa. Na liście setek szkoleń, jakie w życiu odbyłam, tego akurat nigdy nie było. Wystarczy, że je odbędę - pomyślałam - szybko wdrożę w życie i sytuacja po prostu się zmieni!
....Szkolenie było długie...mądre...zakończyłam je z przeświadczeniem, że sama nie dźwignę tego tematu.
Ale od czego ma się przyjaciółkę, jak nie od tego, by się wyżalić i poprosić o pomoc? Zwłaszcza, jeśli przyjaciółka zajmuje się marketingiem od rana do nocy  w dodatku robi to świetnie!
Moje zdziwienie nie miało granic gdy okazało się, że marketing to nie jest jedna akcja reklamowa (a ja byłam przekonana, że musimy tylko zastanowić się, jak rozdystrybuować ulotki i w jakiej ilości....). Marketing to złożone, długofalowe i uzupełniające się działania. Które muszą mieć wspólny cel. Na przeszkodzie stoi jednak...obecny status mojej firmy…a konkretniej- status tenże utrudnia zrealizowanie celu, którego w dodatku początkowo zupełnie nie miałam świadomości... ale pogmatwane!

No tego mój stomatologiczny mózg nie rozumiał zupełnie! Nie dość, że muszę przełknąć gorzką pigułkę (założę się o najdroższy implant, że i dla Ciebie jest ona gorzka!), jaką jest fakt, że nie wystarczy być bardzo dobrym, żeby mieć pacjentów. Że jestem nie tylko lekarzem, ale i sprzedawcą (o matko!!), bo posiadanie gabinetu związane jest - czy tego chcę czy nie (o rany, jak ja tego nie chciałam!!) ze sprzedażą usług. To jeszcze okazuje się, że forma, w jakiej obecnie funkcjonuje moja firma jest tym, co mnie ogranicza!

Chcesz pewnie wiedzieć, na czym polega ów tajemniczy jak dotąd status mojego gabinetu? No cóż: to samodzielny gabinet dzielący wspólną część (poczekalnię, pomieszczenia socjalne) z innym niezależnie działającym gabinetem w tym samym lokalu. Ten "konglomerat"  działa doskonale od 13 lat.  Czemu nie miałby działać dalej?? Nie bardzo rozumiałam, dlaczego moja potrzeba zwiększenia ilości pacjentów kłóci się z tym stanem.  Nie potrafiłam wyobrazić sobie  jak wiele problemów może się zrodzić, gdy jeden z tych gabinetów (czyli przecież mój!!) rozpocznie nowe, marketingowe życie. Przyjaciółka, której wyobraźnia w tym zakresie sięgała dużo dalej, kazała mi odpowiedzieć sobie na pytanie: czego chcę? (ha! to moje ulubione pytanie! nienawidzę nie znać na nie odpowiedzi) Jak ma wyglądać mój gabinet (dosłownie i w przenośni - w sensie lokalu, marki, wizerunku, opieki nad pacjentem) ? Jak wyobrażam sobie w nim współpracę z pacjentami? z personelem? gdzie jest w tym wszystkim moje miejsce (na pozycji właściciela czy wspólnika)?

 To wszystko nie było takie proste. Myślę, że podobnie jak Ty, poruszałam się w tym zakresie dość intuicyjnie. 
Zaczęłyśmy zatem od wizualizacji. Co to jest? To prosta technika polegająca na wyobrażeniu sobie tego, do czego zmierzamy. Im dokładniej i z większą ilością szczegółów, tym lepiej. (Jeśli widziałeś lub czytałeś SEKRET, wiesz o czym mówię. Tam autorzy przypisują wizualizacji moc sprawczą. Wręcz wystarczy coś sobie mocno wyobrazić, a już Wszechświat zadba, żeby się spełniło :)
W moim wypadku wizualizacja miała mi pomóc sprecyzować nie tylko to czego chcę, ale zwłaszcza czy jest to możliwe w obecnym...stanie.

 Zaczęłyśmy od poczekalni.Widzę: recepcja, telewizor, pachnie świeżo parzona kawa, muzyka z głośników, miękkie fotele...Wchodzi mój pacjent, miło wita go recepcjonistka, pacjent rozsiada się wygodnie w oczekiwaniu na wizytę, sięga do stojącego obok stolika z gazetami a tam...!!!! wizytówki tego drugiego gabinetu! 
Inna wizualizacja: ten sam pacjent w poczekalni pije kawę, recepcjonistka profesjonalnie obsługuje przez telefon innego pacjenta...do pomieszczenia socjalnego idzie asystentka z tego "drugiego gabinetu" . Odziana jest w mało gustowny fartuch koloru zwiędłej marchewki. W stronę mojego pacjenta mruczy niechętnie "dzień dobry" . Na twarzy ma cały czas maseczkę. Czy mogę jej zwrócić uwagę? No nie!! Przecież to nie mój pracownik!! 

Kolejna wizualizacja. I  jeszcze jedna...I już było jasne, że obecny stan rzeczy nie może dalej trwać. Że jeśli chcę wdrożyć jakiekolwiek działania marketingowe, to muszę rozwiązać problem dwóch niezależnych gabinetowych bytów na tym samym terytorium. Z grubsza rzecz ujmując można to zrobić w moim przypadku na dwa sposoby: wejść w spółkę (brrrrr!) lub poprosić współlokatora o zmianę lokalu. W ostateczności samej poszukać innego.

Dalej poszło już prościej. Odpowiedź na pytanie, czy chcę mieć wspólnika jest łatwa. Nie chcę. Zatem pozostaje tylko plan B. lub jego wariant. 


I tak pokrótce opisałam Ci, jak zapytałam marketingowca o to, jakie ulotki są najlepsze ;) a okazało się, że muszę przewrócić do góry nogami całe swoje zawodowe życie.

Tu autorce bloga pozostaje tylko dodać: obserwujcie, co się będzie działo u doktor M...bo będzie się działo! Mamy w końcu za sobą etap ustalania, planowania... no i jeszcze kilka innych etapów ;)
Niebawem z przyjemnością zaanonsuję co nieco w temacie na Facebook'owej stronie dentalespresso
...swoją drogą ciekawe dlaczego padło akurat na dzień Babci...? ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz