Ten post oderwany będzie- przynajmniej
częściowo - od ziemi. W dosłownym tego słowa znaczeniu. Nie mam pojęcia
dlaczego, ale w samolocie myśli mi się naprawdę znakomicie. Przyda się,
bo zadanie mam trudne jak diabli. Nie wiem jak wygląda Twoja obecna
praktyka, nie wiem jakie możesz mieć wątpliwości. Nie siedzimy sobie przy kawie
abym mogła zadać Ci kilka pytań (bo wiadomo już przecież gdzie jestem... ;)),
ale spróbujmy:
Całkiem prawdopodobne, że status w jakim Jesteś obecnie, całkowicie spełnia
Twoje oczekiwania i potrzeba Ci ewentualnie niewielkiego marketingowego
wsparcia. Zanim jednak rozpoczniesz tego rodzaju aktywności warto upewnić się, że masz pełną świadomość tego, jaki efekt finalny chcesz osiągnąć.
O tym właśnie mówiłam tydzień temu w pierwszej części postu zachęcając Cię do zgłębienia tematu. Dzisiaj chciałam zaproponować kilka ćwiczeń, które mogą okazać się w tym pomocne. Konkretnie pięć:
1. WIZUALIZACJA- mój ulubiony sposób myślenia
kiedy planuję lub zastanawiam się nad efektem jaki chcę osiągnąć. Co to
znaczy? Obmyślam szczegóły, "jestem" w miejscu, które mam w tym czy
innym znaczeniu stworzyć. Dajmy na to klinika: Siedzę w poczekalni jako
pacjent, wchodzę na zaplecze jako pracownik, jako szef widzę swój zespół. Myślę,
do jakiej wizji chce go przekonać, aby realizował ją ze mną wkładając w to
pasję, a nie tylko z obowiązku. Czym chcę się wyróżnić? Jaki
wizerunek tego miejsca wykreować w świadomości innych?
Tu ważna uwaga: nie każdy oczywiście musi dojść do wniosku, iż jedyną z możliwych
dróg jest otwarcie własnej klinki. Daleka jestem od namawiania Cię do tego!
Przy wizualizacji tejże bowiem, musisz przeanalizować dokładnie i "ciemną
stronę mocy"- całkowitą odpowiedzialność za CAŁOŚĆ projektu, sprawy
pracownicze, prawne, urzędowe ufff. Tego też miej świadomość!Tam tez "zapuść
się" w swoich wizualizacyjnych podróżach. Przyjrzyj się "całości
obrazka" i najlepiej dopasuj go do własnych potrzeb, możliwości i ambicji.
2. OKREŚL SWOJE CELE. Nie tylko
tych na jutro. Nie ważne czy na tę chwilę jesteś jeszcze na studiach czy pracujesz w NZOZ w przysłowiowej Koziej Wólce. Wyznacz sobie cele, jakie chcesz
osiągnąć i nie bój się wcale ze są zbyt ambitne...
3. WYPISZ (najlepiej na kartce, a
przynajmniej mocno w swojej głowie) CO
BĘDZIE CI POTRZEBNE DO ICH REALIZACJI. Tu moja rada: jeśli jesteś młodym
adeptem tego zawodu a mierzysz wysoko nie tylko jeśli chodzi o posiadanie pięknej
kliniki, ale też swój profesjonalizm i edukację, nawet przy założeniu ze Jesteś
synem czy córką szejka, który nie czeka na nic innego niż sygnał do sypnięcia
mega gotówką- odłóż myśl o otwarciu własnej praktyki na co najmniej kilka lat. Ucz się
od najlepszych- tam szukaj pracy i zdobywaj swoje szlify. Nie ma lepszej drogi niż
codzienna praktyka pod okiem swojego mentora. Znajdź Go zatem i zrób wszystko
aby tam właśnie stawiać swoje pierwsze kroki.
Teraz, kiedy masz już cele i wiesz co potrzebne będzie do ich realizacji, po
prostu...
4. UBIERZ JE W KONKRETNE RAMY
CZASOWE. Im bardziej ambitny plan, tym więcej etapów załóż- nie od razu
przecież Rzym zbudowano...
Uwaga, teraz będzie najtrudniejsze:
5. NIE MYŚL
O ZARABIANIU PIENIĘDZY. Haha, dobre sobie. Po co zatem to wszystko? Bez
obaw. Nie mam zamiaru przekonywać Cię, że pieniądze stanowią
wszelkie zło tego świata. Sama bardzo lubię je mieć. Są narzędziem do realizacji moich celów
i przyjemności, ALE uwierz mi- źle się dzieje jeśli swoje aktywności planować
będziesz przez ich pryzmat.
Zaplanuj szczegółowo działania, w które
wierzysz, przystąp do ich realizacji z pasją, a pieniądze podążą za tym jako
naturalna kolej rzeczy. Nie odwracaj tej kolejności…
Wróćmy teraz do punktu pierwszego- wizualizacji.
Aby udowodnić Ci, że warto zacząć od tego właśnie etapu i jak zaskakujące mogą być efekty takiego "rozkminiania"
rzeczywistości posłużę się konkretnym przykładem:
Doradzałam (choć czas przeszły w tym wypadku nie jest
odpowiedni- jesteśmy bądź co bądź dopiero na początku drogi :) ostatnio w tej
kwestii przyjaciółce: błyskotliwa perfekcjonistka z ogromnym zapałem do swojej
pracy jako dentysta oraz rozkosznym obrzydzeniem do zarządzania, sprzedawania,
promowania i całej tej biznesowej otoczki ;) „Czas zająć się marketingiem” tak
w uproszczeniu wyglądała rzucona mi przez Nią rękawica.
…zresztą przeczytaj sam (poprosiłam Ją w międzyczasie,
aby napisała na ten temat to i owo i mam od kilku dni na swojej skrzynce! )
Monika Dzieciątkowska:
"Nie jest dobrze" - pomyślałam zaglądając do
gabinetowego kalendarza. Kurcząca się co miesiąc kolejka pacjentów nie napawała
optymizmem. "Kryzys" dodałam w myślach. "Wszyscy tak mają."
Uspokojona tą konkluzją wróciłam do codziennych zajęć.
Ale nie da się wizji pustej poczekalni gabinetowej
odsunąć na zbyt długo. Wraca. Wraca z każdą fakturą do zapłacenia. Z każdym wyciągiem
bankowym. Każdego dnia.
Szkolenie z marketingu! - myśl tyle ożywcza co całkiem
dla mnie nowa. Na liście setek szkoleń, jakie w życiu odbyłam, tego akurat
nigdy nie było. Wystarczy, że je odbędę - pomyślałam - szybko wdrożę w życie i
sytuacja po prostu się zmieni!
....Szkolenie było długie...mądre...zakończyłam je z
przeświadczeniem, że sama nie dźwignę tego tematu.
Ale od czego ma się przyjaciółkę, jak nie od tego, by
się wyżalić i poprosić o pomoc? Zwłaszcza, jeśli przyjaciółka zajmuje się
marketingiem od rana do nocy w dodatku robi to świetnie!
Moje zdziwienie nie miało granic gdy okazało się, że marketing to nie jest jedna akcja reklamowa (a ja
byłam przekonana, że musimy tylko zastanowić się, jak rozdystrybuować ulotki i
w jakiej ilości....). Marketing to złożone, długofalowe i uzupełniające się
działania. Które muszą mieć wspólny cel. Na przeszkodzie stoi jednak...obecny
status mojej firmy…a
konkretniej- status tenże utrudnia zrealizowanie celu, którego w dodatku
początkowo zupełnie nie miałam świadomości... ale pogmatwane!
No tego mój stomatologiczny mózg nie rozumiał
zupełnie! Nie dość, że muszę przełknąć gorzką pigułkę (założę się o najdroższy
implant, że i dla Ciebie jest ona gorzka!), jaką jest fakt, że nie wystarczy
być bardzo dobrym, żeby mieć pacjentów. Że jestem nie tylko lekarzem, ale i
sprzedawcą (o matko!!), bo posiadanie gabinetu związane jest - czy tego chcę
czy nie (o rany, jak ja tego nie chciałam!!) ze sprzedażą usług. To jeszcze
okazuje się, że forma, w jakiej obecnie funkcjonuje moja firma jest tym, co
mnie ogranicza!
Chcesz pewnie wiedzieć, na czym polega ów tajemniczy
jak dotąd status mojego gabinetu? No cóż: to samodzielny gabinet dzielący
wspólną część (poczekalnię, pomieszczenia socjalne) z innym niezależnie
działającym gabinetem w tym samym lokalu. Ten "konglomerat"
działa doskonale od 13 lat. Czemu nie miałby działać dalej?? Nie
bardzo rozumiałam, dlaczego moja potrzeba zwiększenia ilości pacjentów kłóci
się z tym stanem. Nie potrafiłam wyobrazić sobie jak wiele
problemów może się zrodzić, gdy jeden z tych gabinetów (czyli przecież mój!!)
rozpocznie nowe, marketingowe życie. Przyjaciółka, której wyobraźnia w tym
zakresie sięgała dużo dalej, kazała mi odpowiedzieć sobie na pytanie: czego
chcę? (ha! to moje ulubione pytanie! nienawidzę nie znać na nie odpowiedzi) Jak
ma wyglądać mój gabinet (dosłownie i w przenośni - w sensie lokalu, marki,
wizerunku, opieki nad pacjentem) ? Jak wyobrażam sobie w nim współpracę z
pacjentami? z personelem? gdzie jest w tym wszystkim moje miejsce (na pozycji
właściciela czy wspólnika)?
To wszystko nie było takie proste. Myślę, że
podobnie jak Ty, poruszałam się w tym zakresie dość intuicyjnie.
Zaczęłyśmy zatem od wizualizacji. Co to jest? To
prosta technika polegająca na wyobrażeniu sobie tego, do czego zmierzamy. Im
dokładniej i z większą ilością szczegółów, tym lepiej. (Jeśli widziałeś lub czytałeś
SEKRET, wiesz o czym mówię. Tam autorzy przypisują wizualizacji moc sprawczą.
Wręcz wystarczy coś sobie mocno wyobrazić, a już Wszechświat zadba, żeby się
spełniło :)
W moim wypadku wizualizacja miała mi pomóc sprecyzować
nie tylko to czego chcę, ale zwłaszcza czy jest to możliwe w obecnym...stanie.
Zaczęłyśmy od poczekalni.Widzę: recepcja, telewizor,
pachnie świeżo parzona kawa, muzyka z głośników, miękkie fotele...Wchodzi mój
pacjent, miło wita go recepcjonistka, pacjent rozsiada się wygodnie w oczekiwaniu
na wizytę, sięga do stojącego obok stolika z gazetami a tam...!!!! wizytówki
tego drugiego gabinetu!
Inna wizualizacja: ten sam pacjent w poczekalni pije
kawę, recepcjonistka profesjonalnie obsługuje przez telefon innego
pacjenta...do pomieszczenia socjalnego idzie asystentka z tego "drugiego
gabinetu" . Odziana jest w mało gustowny fartuch koloru zwiędłej
marchewki. W stronę mojego pacjenta mruczy niechętnie "dzień dobry" .
Na twarzy ma cały czas maseczkę. Czy mogę jej zwrócić uwagę? No nie!! Przecież
to nie mój pracownik!!
Kolejna wizualizacja. I jeszcze jedna...I już
było jasne, że obecny stan rzeczy nie może dalej trwać. Że jeśli chcę wdrożyć
jakiekolwiek działania marketingowe, to muszę rozwiązać problem dwóch
niezależnych gabinetowych bytów na tym samym terytorium. Z grubsza rzecz
ujmując można to zrobić w moim przypadku na dwa sposoby: wejść w spółkę
(brrrrr!) lub poprosić współlokatora o zmianę lokalu. W ostateczności samej
poszukać innego.
Dalej poszło już prościej. Odpowiedź na pytanie, czy
chcę mieć wspólnika jest łatwa. Nie chcę. Zatem pozostaje tylko plan B. lub
jego wariant.
I tak pokrótce opisałam Ci, jak zapytałam
marketingowca o to, jakie ulotki są najlepsze ;) a okazało się, że muszę
przewrócić do góry nogami całe swoje zawodowe życie.
Tu autorce bloga pozostaje tylko dodać: obserwujcie, co się będzie działo u doktor M...bo będzie się działo! Mamy w końcu za sobą etap ustalania, planowania... no i jeszcze kilka innych etapów ;)
Niebawem z przyjemnością zaanonsuję co nieco w temacie na Facebook'owej stronie dentalespresso
...swoją drogą ciekawe dlaczego padło akurat na dzień Babci...? ;)